w cieniu kasztanowców
Zza chmury fajczanego kurzu dobiega poczciwy kaszel bitwy toczonej na równinie szachownicy rozciągniętej między zaroślami gęstych bród, w których kwitną usta pełne historii i zakazanego owocu landrynek. Kobieta pchająca z gracją wózek z domowym ogniskiem wtłacza mi pod język uduchowioną wodę płodową. Kosmetyczny podmuch upakowanego w garnitur pośpiechu pocięty w plastry przez szprychy rowerowej wyprawy.
- Ludzkość to autoironia Boga rozmieniona na drobne. - sentencja rzucona przez wąsatego pana w okularach ku drugiemu wąsatemu panu w okularach wzdłuż parkowej ławki skłoniła mnie do zajęcia ławki naprzeciwko.
- Pewien człowiek znając smak rozkoszy, dobrowolnie poddał się ascezie i żył na pustyni. Po śmierci obudził się na tym samym pustkowiu. Pewnie poczuł niedosyt, chyba, że asceza okazała się szczęściem jeszcze za żywota. - nie znałem tej historyjki.
- A co z bogatymi i uchem igielnym? Dla bogacza, który używał lub nadużywał rozkoszy, pustynia rzeczywiście będzie piekłem, nawet po kastracji pragnień stanowiącej poniekąd niebo.
- Albo anioły. Po diabła im skrzydła, skoro na tamtym świecie nie ma fizycznej przestrzeni, w której by można latać? - rzeczywiście. Po diabła im te skrzydła? Chyba zauważyli mój uśmiech i postanowili uczynić mnie uczestnikiem tej debaty.
- A pan, co o tym myśli? - nie mogąc ograniczyć się do stwierdzenia, iż niezbadane są wyroki boskie, odpowiedziałem ku podnieceniu obu panów, że:
- Każda antropogeniczna forma nadana transcendencji, zdaje się potwierdzać spostrzeżenie jednego z myślicieli, że Niebo przez duże „N” to miraż, w którym człowiek dostrzega swoje własne odbicie, tylko że odwrócone i powiększone, czyli ubóstwione. - poprawili binokle na orlich nosach i zerknęli po sobie.
- Dobrze pan mówisz. Przecież piekło i niebo są nam znane, jako pojmowane cieleśnie.
- Ale i tak są względne.
- Wiadomo, ale względnie czy nie, musimy wyróżnić orgazm, dążenie do orgazmu, anorgazmię, tą z wyboru i-raczej tą wynikającą z okoliczności. - chłopy ciekawie spędzają emeryturę.
- Duchowe dodatki są zaś jak bierne oglądanie kwiatów albo uschłych łodyg kołyszących się nierytmicznie na wietrze. Po co one są?
- Żeby poeci mieli jeszcze jedno z tych swoich porównań. - gotów byłem uznać ich za proroków, czując jak wiersz zwinięty w kieszeni szarpie mnie ze zdumieniem za nogawkę.
- Jakim słabym trzeba być, żeby modlić się zamiast brać sprawy w swoje ręce. - rzekł pierwszy.
- A jakim silnym, żeby się z tym ujawnić. - dodał drugi. - A pan, wierzący? - chciałem im powiedzieć, że za imionami nadanymi Jej przez kapłanów-tryby krwiożerczego systemu albo przemądrzałych głupców kryje się Istota, której namiastką odczuwalną po ludzku jest Miłość, ale trzeba było zachować fason:
- Jestem chrześcijaninem obrządku rzymskokatolickiego i chociaż w swoje wierzę, to i swoje wiem. - a bóg, ta złożona autoironia człowieka... - No, muszę już lecieć. Do widzenia panom. Miłego gawędzenia życzę, miłego dnia.