SKRZYDŁO ANIOŁA VII
Tymi słowami zdobył sobie wśród młodych ludzi przezwisko, które przylgnęło do niego na długie lata. To był czas, kiedy w kinach królowały „Gwiezdne Wojny”, a wzorem postępowania stawali się rycerze Jedi. Nic więc dziwnego, że nawołujący do chodzenia po niebie ksiądz Łukasz zaczął być coraz szerzej znany jako Luke Skywalker.
Gabriel gotów był pójść za nim wszędzie. Podobnie jak Marta, która dołączyła do mocno już rozrośniętej grupy fanatyków księdza Łukasza i od razu podbiła serce Gabriela. Nie, żeby była uderzająco piękna, czy przyciągała uwagę modnym ubraniem. Jej prawdziwa atrakcyjność ujawniała się dopiero w bezpośredniej rozmowie. Łagodna, cicha i raczej zamknięta w sobie, długo musiała przełamywać lody, żeby nawiązać kontakt z innymi. To właśnie ta nieśmiałość zaczęła jej tak ciążyć, że postanowiła rzucić się do głębokiej wody i przyłączyć się do jakiejś dużej grupy, w której musiałaby stawić czoła wielu ludziom naraz, z wszystkimi rozmawiać, być przez wszystkich obserwowana i oceniana.
Nie stała się otwarta ot, tak, z dnia na dzień. Potrzebowała czasu i jakiegoś wrażliwego łącznika z grupą, który wczułby się w jej położenie i potrafił ją zrozumieć. Tym kimś okazał się Gabriel, który przyjął to zadanie z ochotą. Nawiązujące się nici sympatii szybko przeistoczyły się w grube liny, które złączyły ich tak mocno, że dłuższa rozłąka była dla nich nie do zniesienia. Chcieli razem chodzić po niebie, w przenośni i dosłownie.
- Nauczę cię latać – mówił do niej Gabriel. – Polecimy razem bardzo, bardzo wysoko, tam, skąd świat i jego problemy będzie tylko niewidzialnym pyłkiem w oceanie gwiazd.
To, co mówił, było tylko piękną metaforą, choć Marta rzeczywiście tak właśnie się przy nim czuła. Zdystansowana do wszystkiego, co złe i dręczące, wyciszona i uspokojona, a jednocześnie otwarta na innych. A przede wszystkim na Gabriela. To wszystko było jak idylliczna scena w jakimś melodramacie.
Ale w melodramacie zwykle idylla jest wstępem do tragedii.
Gabriel nigdy nie lubił porównywania życia do filmu. Tym razem jednak musiał przyznać, że analogia była niezaprzeczalna. Po Tamtym Wydarzeniu uznał, że tak to już musi być, że po chwilach radości musi nastąpić cierpienie. A po tym cierpieniu człowiek może już nie mieć sił na radość.