SKRZYDŁO ANIOŁA VII
Kiedy po dłuższej chwili do Gabriela dotarło, co mogło być przyczyną jej nagłej złości, uśmiechnął się gorzko w duchu. Gdyby tylko mógł, pokiwałby z politowaniem głową. Nad nią i nad sobą. Mimo wszystko jednak jego blada twarz pokryła się anemicznym rumieńcem wstydu.
Zaraz jednak przeszedł nad tym do porządku dziennego. To przecież było nieważne. Istotne było to, że dzięki siostrze Ratched i jej nad wyraz wydatnemu popiersiu udało mu się rozwiązać zagadkę tajemniczego źródła dźwięków. Jak każdy członek personelu, tak i siostra nosiła przypięty na piersi identyfikator w laminowanej oprawce. To właśnie on spełnił rolę lusterka, w którym Gabriel zobaczył znajdującą się za jego plecami ścianę, a na niej zwieńczony prostokątną kratką wylot kanału wentylacyjnego. Zadowolony z siebie odetchnął głęboko. Przez chwilę czuł się tak, jakby to właśnie on odkrył ciemną stronę księżyca. I nawet nie za bardzo przeszkadzała mu świadomość, że nigdy tam nie poleci.
Nie, nigdy więcej nie chciałby już latać. Nawet, gdyby mógł. Tamto Wydarzenie, kiedy widział śmiertelny lot, wybiło mu na zawsze z głowy wszelkie myśli o lataniu.
Bolesne, niechciane wspomnienie wycisnęło z oczu Gabriela dwa strumienie gorących łez. Spływały bruzdami jego policzków ku kącikom ust, niosąc ze sobą gorzko-słony smak. Ten smak był jak trucizna, która sącząc się powoli sprawiała, że Gabriel zapadał w stan coraz głębszego letargu. Kolejne rutynowe punkty dnia odnotowywał drobną częścią świadomości, resztę umysłu wysyłając do krainy, w której nie ma myśli ani wspomnień.
Ożywił się dopiero wieczorem, kiedy w jego celi zapadła ciemność. Siostra Ratched poszła do domu, a jej miejsce zajęła jakaś zupełnie obca pielęgniarka, która najwyraźniej była zaskoczona jego stanem i czyniła ogromne wysiłki, by nie dać tego po sobie poznać. Dlatego też zaglądała do Gabriela, jak mogła najrzadziej, z czego zresztą on sam był raczej zadowolony. Chciał, by w jego celi zapanowała wreszcie cisza. Pragnął już skupić się na kratce wentylatora i łowić wszelkie dobiegające z niej dźwięki.
Teraz, kiedy mógł w wyobraźni odtworzyć sobie jej zapamiętany obraz, łatwiej było mu się skoncentrować na nasłuchiwaniu. A jednak tej nocy nie usłyszał nic. Ani przed północą, kiedy trochę drzemał, ani podczas czarnych Godzin Otwartych Oczu. Te same, co zwykle dźwięki wpadały do jego uszu i wypadały ignorowane, jako bezwartościowy szum.