Skądinąd. I zewsząd /2/

Autor: rafalsulikowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0


***

   “Wczoraj po południu otrzymano informację, że opisywani tydzień temu przebierańcy, którzy mogą być niebezpiecznymi złodziejami albo wariatami, znowu zjawili się w okolicach przedmieść Opola. Jak donoszą świadkowie, tym razem widziano pojazd nieco mniejszy, cały czerwony jak pomidor, a w środku jednego z trzech obserwowanych mężczyzn. Auto nadjechało, jak poprzednio, od strony lasu, a szofer zwolnił na widok ludzi. Tym razem żaden skład nie nadjechał, więc kierowca zniknął w popłochu tłumu za zakrętem. Pojawiał się w różnych miejscach, w centrum miasta, na rogatkach, widziany przez trzeźwych i przytomnych na umyśle mieszkańców. Opowiadają, że pomysł automobilu pomalowanego na kolor czerwony wprowadziłby więcej życia do monotonnej czerni, a obłożenie szprych czymś podobnym do smoły, sprawiłoby, że noce byłyby pod oknami spokojniejsze, pozbawione harmideru i stukotu drewnianych obręczy. Kiedy ostatni raz widziano automobil, jeden z bardziej spostrzegawczych świadków zeznał, że nagle z tłumu wybiegł na drogę ten sam ubrany z cudzoziemska mężczyzna, który razem z drugim, opuściwszy w popłochu wnętrze automobilu, co tchu gnał przez pola, ratując się ucieczką od śmierci na szynach. Nagle automobil stanął jak koń w miejscu, ściągnięty batem, tamten podbiegł do drzwi bocznych, wskoczył szybko na miejsce pasażera, po czym auto znikło za zakrętem, gdzie świadków zabrakło. Uprasza się wszystkich, którzy przejęli się przebierańcami o nowe informacje i ostrzega przez dwójką uciekinierów. Kto wie, może uciekają przed sprawiedliwością, albo w tajemnicy próbują nowych wynalazków bez wiedzy odpowiednich władz i rządu.” Notatka zastanowiła szefa. Pokojarzywszy fakty, stwierdził, że opis może dotyczyć zdarzeń, których ciąg dalszy dopiero będzie miał miejsce. I to w najbliższym czasie…


***

   Kiedy detektyw odłożył "Gońca Opolskiego", zadzwonił telefon. - Sekretcy&Spółka, słucham - automatycznie rzucił do słuchawki. - Pilne. Proszę przyjechać jak najszybciej do Łańcuta. Mówi dzielnicowy dla miasta Rzeszowa. Sprawa dotyczy prowadzonego przez pańskie biuro śledztwa. - Ale czy mógłby Pan coś... - próbował dowiedzieć się więcej, lecz głos z drugiej końcówki kabla był stanowczy. - To nie jest na telefon. Proszę jak najszybciej być w Łańcucie, podjedzie pan na komisariat przy Mickiewicza, jedyny w okolicy. Proszę zabrać co najmniej jednego pracownika i najlepszy pojazd. Policja finansuje wszystko - wydawał komendy jak strzały z karabinu mocny, męski głos na ucho około czterdziestolatka. - Dobrze, za kwadrans wyruszamy. - Monitorujemy was satelitarnie, wyłącznie dla waszego bezpieczeństwa. W razie jakiegokolwiek zagrożenia proszę zjechać na najbliższą stację paliw lub jakiegokolwiek pensjonatu i tam poczekać. - Zrozumiałem - odparł szef, ale z drugiej strony słychać było już tylko głuchy sygnał rozłączenia. Wtedy przestał myśleć. Wstał zza biurka jak automat, albo marionetka w teatrze lalek. Niczym sterowany zdalnie za pomocą pilota, zebrał najbardziej potrzebne rzeczy, po czym wcisnął czerwony przycisk pod blatem stołu. Natychmiast w drzwiach stanął jak zjawa pracownik, który zrobił prasówkę. - Za kwadrans wyjeżdżamy prosto do Łańcuta. Proszę nikomu nie mówić i podstawić rollsa. Sprawa jest bardzo poufna - tłumaczył szef do niczemu nie dziwiącemu się ochroniarzowi. Z zawodową miną bez słowa zamknął drzwi i zniknął w głębi korytarza. 

  W niecałe piętnaście minut później ciemny rolls-royce został zarejestrowany przez firmowy monitoring w momencie, kiedy opuszczał służbowy parking. Kamera ukazała tylne, rubinowe światła oraz włączony prawy kierunkowskaz. Skręcili w kierunku Komornik, udając się trasą nr 5 dalej na płd-zach w stronę Wrocławia. Zaczęło zmierzchać. W dali nieco na zachód jakiś samolot zniżał lot w stronę lotniska na Ławicy. Powietrze wypełniała biała, niemal elektryczna mgła. Było parno, duszno i wilgotno. Ostatnie ptaki powracały do swych gniazd po całym dniu poszukiwania pożywienia. Na jednym z nich stał smukły, majestatyczny bocian. Przejeżdżając, szef odniósł wrażenie, jakby ptak niczym wieża kontrolna dał mu pozwolenia na start. Mocniej wcisnął gaz i wrzucił szósty bieg. Szara nitka asfaltu jak film przesuwała się pod nimi. Ruch był niewielki, ostatnie pojazdy leniwie zjeżdżały do przydomowych garaży, wioząc z powrotem spracowanych, spoconych mężczyzn i ambitne kobiety pracy, aby kolejny raz odpoczęli po całym dziele, które dziś wykonali…

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rafalsulikowski
Użytkownik - rafalsulikowski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-19 14:31:17