Skądinąd. I zewsząd /2/
- ...nie pójdę dalej...ja chcę wracać...on tam został - urojenia i omamy całkowicie przesłoniły świat wewnętrzny neurochirurga, który nie wiedział już, co jest grane, od kiedy tu jest i ile tu pozostanie.
Wtedy z gabinetu ordynatora, wyszedł Walczyński, który podszedł do pacjent i popatrzył mu głęboko w oczy, ale one były puste. Pacjent został odprowadzony do sali chorych, a właściwie izolatki, aby niepotrzebne bodźce jak najdalej odesłać do tła. Nic nie rozumiał już Żuławski, poza tym, że przywieziono go na szpitala dla biednych umysłów w bardzo cięzkim stanie...
Tymczasem w lesie, w którym robiono pomiary naukowe, R. starał się znaleźć jakąś ścieżkę, aby nie zabłądzić. Policja nadal zniżała lot helikopterów, ale wokół nie było żywego ducha. Las szumiał swoją melodią, a poświata spomiędzy wieczornych drzew nadal jaśniała jak samotna gwiazda na zachodzącym wraz ze słońcem niebie…
***
Koniec