Skądinąd. I zewsząd /2/

Autor: rafalsulikowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

***

  W momencie, kiedy szef biura detektywistycznego w towarzystwie pracownika o imieniu Mirek, włączali się do ruchu na obwodnicy A4 zaraz za Wrocławiem, w Szpitalu im. Babińskiego w Kobierzynie przyjmowano dwóch nowych pacjentów. Byli bardzo niespokojni. Nerwowo rozglądali się na boki, jak gdyby obawiali się, że z niespodziewanej strony nadejdzie decydujący cios. W gorszym stanie był Żuławski, który powtarzał co chwila "ratujcie Marka...on tam jest...on został...trzeba tam pojechać", a młodszy mówił do siebie. Najpierw zajęto się Żuławskim, podczas gdy R. siedział na korytarzu. Na ścianie wisiały prace malarskie pacjentów, przeważnie z wykrzywionymi głowami, potrojonymi twarzami i widomym obłędem czającym się w oczach, jak ryba piła na dnie oceanu. Obok, zaraz nad R., wisiał grafik dyżurów na oddziale, podane były najważniejsze informacje o instytucjach zdrowia psychicznego na terenie Małopolski i obiadowe menu, inne każdego dnia. Walczyński, który stwierdził, że mają bardzo dużo czasu, poprosił starszego do gabinetu. Jako lekarz, tyle, że neurochirurg powinien był zdawać sobie sprawę z tego, dokąd o przywieziono. Jednak nie zdawał. Sądził, że zesłano go do obozu pracy do jakiegoś byłego, poniemieckiego lagru za karę. "To moja wina...rozstaliśmy się uciekając przed tymi ludźmi...biegłem...szedłem...nie szedłem..." - Walczyński, Krystian Walczyński dwoił się i troił, żeby cokolwiek zrozumieć. - On..on..nie wróci...ja to wiem...czuję...straszne, straszne...bo po ten chip...on jest nosicielem tych fenomenów...- bełkotał półsłówkami, które jednak Walczyński skrupulatnie notował. - Kto nie wróci? - spytał. - Marek, mój najlepszy...no tak przyjaciel...o ich poznaje się...w bogactwie, biedzie...wszędzie...nie pomogliśmy mu...on tam czeka...- Mówi Pan o zaginionym towarzyszu podróżny na Dolny Śląsk - ordynator znał już historię telefonując do Poznania, potem Tworek, wreszcie miał przecież całą dokumentację z policji łańcuckiej. - Tak, on czeka... - Policja przeszukuje tamten rejon. Pamięta pan, gdzie to wszystko się zaczęło? - Nic nie wiem...nie pamiętam...o Boże, to moja wina...po co ja...jedźcie tam, może znowu się otworzy...ten las dobrze wiem, co to za miejsce...wiem... - szeptał niemal na ucho Walczyńskiemu, który zakładał kartę pobytu w szpitalu, międzyczasie zmierzył ciśnienie, puls, poziom cukru i wstrzyknął Żuławskiemu solidną dawkę relanium prosto w żyłę. - Musi...musicie..jedźcie tam...tam się dzieją straszne rzeczy... - powiedział neurochirurg-parapsycholog i wtedy zaczął nieznacznie ziewać, potem kleić poczęły się powieki, wreszcie zamilkł uspokojony, choć na chwilę doznając ulgi. Kiedy Walczyński to zobaczył, zawołał pielęgniarza, który akurat rozdawał kolację na parterze. - Zaprowadźcie go do jego sali. Sen, przebrać w pidżamę, gorąca kąpiel, separatka nr 9. W razie pobudzenia pasy bez zgody pacjenta. - ordynator niejedno widział i wiedział, jak podstępna może być psychoza, zwłaszcza bez przyczyn somatycznych. Sanitariusz pomógł Żuławskiemu wstać i swymi potężnymi barkami prowadził przez liczne korytarze kończące się często awaryjnymi drzwiami ku separatce nr 9. Tam czekało już gotowe łóżko, sala była przewietrzona, obok stał stolik nocny, świeciła się blada, słaba żarówka, która pewnie miała z kilka dekad i nadal służyła. Żuławski zwalił się na posłanie i jeszcze zanim sanitariusz opuścił separatkę, wymamrotał coś pod nosem. W chwilę potem spał. Tymczasem doktor Krystian Walczyński, przystojny brunet o piwnych oczach i krótkich włosach poprosił do środka drugiego z pacjentów. Gdy przekraczał próg, w dali gdzieś ponad horyzontem zjawiła się tęcza, a deszcz ustał. Pacjent usiadł na krześle, a Walczyński zaczął zakładać drugą kartę. Potem rozpoczął badanie. Na rutynowe pytanie o miejsce pacjent nie umiał powiedzieć. Kiedy lekarz spytał o aktualną datę, R. z uporem i wielką pewnością w głosie i dość chaotycznej gestykulacji odpowiedział. Kiedy Walczyński usłyszał odpowiedź, popatrzył pacjentowi głęboko w oczy i wyrzekł słowa, które odbiły się echem w wielkiej ciszy zanim zgasły. - Tak, ma pan rację. Właśnie jest rok 1907...

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rafalsulikowski
Użytkownik - rafalsulikowski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-19 14:31:17