Rozdział III
zemówił skruszony.
- Cholera... Przepraszam. Jak zwykle miałaś rację. A ja znowu spoglądam na świat po swojemu. Krytycznie.
- Nie wierzę! Własnym uszom nie wierzę! - kobieta spoglądała przed siebie zaskoczona.
- Tak. Wiem. Rzadko przyznaję się do błędu.
- Ty... Byłeś o mnie zazdrosny! - weszła partnerowi w zdanie.
- Że co!? - uniósł brwi zaskoczony reakcją rozmówczyni. - Przecież dopiero co omal nas nie zabiłem! A ty o czym mówisz? Dobrze się czujesz? Jesteś w szoku, czy jak?
- A żebyś wiedział, że jestem. Ale dobrze zdaję sobie sprawę o czym mówię, chociaż ciężko mi w to uwierzyć. A jednak... ty mnie jednak...
- Ja? Co?
Po długiej chwili milczenia, kiedy serca przestały wreszcie szaleńczo bić, ruszyli dalej znowu milczący ale inaczej patrzący na świat przed sobą niż przed kilkoma minutami.
Dotarli wreszcie do domu. Mężczyzna zaparkował na podjeździe i spojrzał na swą kobietę. Siedziała jak zahipnotyzowana, nie zdając sobie sprawy z faktu dotarcia na miejsce. Wyszedł okazując dla partnerki cierpliwość i troskę, okrążył samochód, otworzył drzwi pasażera i wyciągnął dłoń. Spojrzała na jego delikatne palce, nie zniszczone ciężką fizyczną pracą jak dłonie jego ojca, a jednak równie męskie. Uchwyciła ją i pozwoliła sobie pomóc wyjść z samochodu. Tylko kiedy stanęła na nogach, wyprostowała się dumnie poprawiła suknię i ruszyła żwawo do przodu zostawiając mężczyznę kilka kroków z tyłu. Przebierała szybko nogami, stawiając krótkie kroki ograniczone długą obcisłą suknią. Chciała jak najszybciej dotrzeć do drzwi i uniknąć pogryzienia przez komary. Konrad szedł za nią powoli ale długimi krokami dotrzymywał jej kroku. Kiedy wchodzili po schodach wijących się z podjazdu, przez krzewy modrzewiu do wejściowych drzwi, obserwował jej nagie plecy i pośladki wyeksponowane przez przylegający do ciała materiał.
Stanęli w świetle rzucanym przez zewnętrzną lampę wiszącą nad ich głowami i zwabiającą do tańca nocne owady. Kobieta zaczęła nerwowo potrząsać małą torebką mieszając kosmetyki aby pokazały jej ukryte gdzieś w tym chaosie klucze. Mężczyzna śmiejąc się po cichu ale bez cienia złośliwości sięgnął do kieszeni i od razu wyciągnął właściwy klucz i wsadził go do dziurki.
- Zapraszam panią do środka
- Dziękuję... I przepraszam - przystanęła w drzwiach spojrzawszy na mężczyznę, kusząc owady swoją słodką krwią.
- Ty? Nie masz za co. To ja cały. wieczór stroiłem fochy i niemal nas nie zabiłem. To ja przepraszam.
Sonia otworzyła usta jakby miała coś powiedzieć ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nikt nie miał zamiaru stać na zewnątrz i dobrowolnie oddawać krew komarom więc właściciele domu weszli do środka natychmiast kierując się na piętro. Znów mężczyzna przyglądał się plecom kobiety. Był teraz nawet bliżej niż przed chwilą i nie przeszkadzał mu jak na zewnątrz mocny zapach iglastych krzewów i kwitnących roślin. Teraz czuł zapach jej skóry wydobywający się spomiędzy ulatniających się już drogich perfum . Wciągnął go bardzo głęboko u szczytu schodów kiedy znaleźli się już na piętrze. Usłyszała jak robił wdech, zatrzymała się i odwróciła do tyłu przyglądając mu się podejrzliwie. Odpowiedział jej prowokacyjnym uśmieszkiem.
- Już ci się humor poprawił? - spytała kąśliwie.
- Nie. Jeszcze nie całkiem. - jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.
Ruszyli korytarzem dalej, weszli do ogromnej łazienki, gdzie jedną ścianę stanowiło lustro pod którym znajdował się grafitowy blat z dwoma umywalkami dla każdego z nich. Stanęli przed nimi przyglądając się swym odbiciom.
Kobieta ze sprytnie ukrytej szafki wyciągnęła waciki i środek do demakijażu i zaczęła energicznie wycierać oczy, policzki i czoło. Mężczyzna napełnił umywalkę ciepłą wodą i zwyczajnie zanurzył twarz nie dbając o to, że zamoczy za długie włosy, koszulę i pochlap