Rozdział III
- Znaleźliśmy się okropnie daleko w przyszłości. Znaczy się z punktu widzenia ciebie... ciebie ale wtedy... bo z naszego punktu widzenia jesteśmy... eee, kurcze zgubiłem się.
- To moja wina. Te przygnębiające myśli przywołały te gorsze wspomnienia. Przepraszam.
- Za co? To było twoje życie a sami mamy przecież nikły wpływ na nasz los. Może i wybieramy ścieżki ale czasami mamy przed sobą drogi, które wszystkie bezwzględnie prowadzą w dół.
- Tak myślisz? Mam inne zdanie.
- Niby, że jesteśmy kowalami własnego losu? Chyba nie mówisz o przeznaczeniu albo innych mitycznych bzdurach?
- Właściwie to miałem na myśli czystą fizykę. Przyciąganie. Prawo które trzyma planety na ich orbitach i elektrony w strukturze atomu. Myślisz, że takie prawo obowiązuje w całym wszechświecie a nie dotyczy ludzi? Wróćmy lepiej do początku a sam się przekonasz.
Niepewnie wszedł do windy. Przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze zanim wcisnął przycisk mający go unieść na piąte piętro, gdzie siedzibę miało wydawnictwo, które odpowiedziało na jego list. A jednak wezwali go. Nie mógł w to uwierzyć, że tu jest a jednak nie czuł podniecenia ani strachu. Pewnie i tak zaraz się obudzi to po co jakiekolwiek emocje? Złe czy dobre nastawienie to marnotrawstwo energii, lepiej zachować zimną krew to bardziej ekonomiczne. Poprawił krawat i przełożył włosy za ucho. Elegancka winda - pomyślał - redakcja pewnie też luksusowa.
- Pniesz się na szczyt, ty snobie!
Rzucił oskarżeniem swemu odbiciu i wcisnął chromowany guzik, który zapalił się ciepłym światełkiem i uruchomił cichy silnik wciągający chromowaną trumnę do nieba. Odwrócił się do drzwi i czekał aż winda uniesie go do góry i pokaże przed nim nowy świat.
Oni na prawdę odezwali się! Może to pomyłka? Podarują mu jakieś broszury, wcisną stare książki i poślą w cholerę. Już dawno wysłał im próbki swoich tekstów ale po kilku tygodniach czekania nie spodziewał się już odpowiedzi. Minęły trzy miesiące i zadzwonili do niego prosząc o umówienie się na spotkanie. I tak stanął przed przeszklonymi drzwiami z wielkim logo. Znów niepewnie nacisnął przycisk intercomu aby po chwili usłyszeć trzaśnięcie i zniekształcony ale wyraźnie znudzony głos:
- Słucham?
- Konrad Mariacki. Byłem umówiony.
- Ach. To pan. Zapraszam.
Spodziewał się dźwięku automatycznego otwarcia drzwi ale musiał czekać niepewnie trzymając klamkę i nie wiedząc czy ma pchać się na siłę czy już odejść. Wątpliwości rozwiały dźwięki czyiś szybkich kroków zbliżających się wewnątrz pomieszczenia w jego kierunku. Za mleczną szybą dojrzał cień, drzwi same się otworzyły szeroko ukazując faceta trzymającego klamkę a za nim ciągnął się długi korytarz z wąskim czerwonym chodnikiem na lśniącej czystością posadzce odbijającej światło halogenowych lamp. Konrad spojrzał ostrożnie w głąb, a w odpowiedzi, facet po drugiej stronie zlustrował przybyłego od stóp do głowy.
- Zapraszam do środka. Redaktor naczelna już na pana czeka.
Co? Ona czeka na niego? Co tu się u diabła dzieje? Dlaczego ten facet tak mu się przygląda? Pedał czy co? Zmierzyli siebie wzrokiem. Facet z wydawnictwa był wysoki, barczysty, ryży i miał wredną gębę poharataną przez ospę. Dziwnie przyglądał się długowłosemu, jakby spodziewał się kogoś innego. Może poczuł się nieswojo kiedy gość zamiast od razu wejść stoi w drzwiach i zastanawia się nie wiadomo nad czym. Gospodarz otworzył drzwi jeszcze szerzej i wykonał gest dłonią jak odźwierny w luksusowym hotelu. Zaproszony zrobił piewszy krok i przekroczył próg, ryży powoli przymknął drzwi, delikatnie ponaglając gościa do wejścia głębiej w pomieszczenie, odwrócił się plecami i ruszył w głąb korytarza.
- Proszę za mną.
Nie było wyjścia, trzeba było za nim biec, bo prowadzący miał dłużs
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora