RĘKAWICZKI RITY
- Chyba pokruszę mu trochę herbatników – szepnął Soren. Zgniótł
w dłoni jednego i delikatnie wysypał na parapet. Gołąb przestąpił
z łapki na łapkę, rozwinął skrzydła i prawie bezszelestnie wylądował na parapecie. Tylko w ostatniej fazie lotu było słychach trzepot hamujących skrzydeł. Zagruchał i zabrał się do jedzenia.
- Widzisz, jaki mamy spektakl? Dla mnie tylko żaglówki pływały,
a dla Ciebie nawet gołąb wystąpił w roli anioła stróża! Mam nadzieję, że nie weźmie tej funkcji poważnie i poleci pilnować kogoś innego!
- Widocznie dostatecznie dużo nagrzeszyłeś i teraz ci go przydzielono! – cicho zaśmiała się Nanna.
Gołąb tymczasem znów odleciał na drzewo i syty gapił się na nich bez jakiegokolwiek skrepowania.
- W porządku, niech się gapi! A jest na co! Mówiłem ci, że jesteś piękna?
- O, zaczęło się! Wiem, że jestem piękna i na dodatek mądra i bogata! – Odpowiedziała utartym swoim zwrotem. – Nie chcę abyś tak do mnie mówił. Ledwo cię poznałam, jestem w twoim domu, pijemy herbatę i oglądamy obraz za oknem. I niech tak pozostanie. To za duże tempo.
- Ale chcesz tu być… prawda?
- Chcę, choć zupełnie tego nie rozumiem, widocznie nie pora i czas
na rozmyślania! – uśmiechnęła się.
- Ale ja chciałem tylko powiedzieć, że jesteś pięknym obiektem do malowania, no, może nie tylko, ale nie chciałem cię urazić. Masz taki koloryt, tu w tym świetle, z tą narzutą… tak chciałbym już zaraz cię namalować! Przepraszam, to rzeczywiście za duże tempo.
- W porządku, jesteś w porządku. Dobrze się czuję z tobą, a to już wiele jak na mnie! Musimy się zaprzyjaźnić, mamy na to szansę… dał ją nam ten gołąb. – powiedziała, patrząc na siedzącego ptaka. – Chyba to on. Zawsze dobrze jest mieć kogoś, na kogo można zwalić winę!
- To rzeczywiście straszna perspektywa – powiedział Soren – ale musimy jakoś sobie poradzić!
- Teraz zamów mi taksówkę, musze już wracać, ale czuję, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! – przytuliła się do jego policzka i lekko klepnęła go w ramię. – Zobaczysz jeszcze pożałujesz!
- Trzęsę się ze strachu!
Tego wieczoru, już u siebie w pokoju, opowiedziała Jeanne o swojej znajomości. Tak jakby chciała podzielić się z kimś przeczuciem, że spotkało ją coś ważnego, ale jeszcze tak bardzo świeżego, że nie wiadomo, co z tym robić. Do jakiej kategorii rzeczy ważnych życiowo je zaliczyć. To tak jakby stać na skrzyżowaniu dróg i mieć świadomość, że gdy obierzemy kierunek, już nigdy nie da się wrócić do tego skrzyżowania, aby naprawić błąd.
- Pokażesz mi go? – spytała Jeanne z dziecinną ciekawością w głosie.
- Tak, pokażę. Kiedyś wezmę cię na spotkanie. Przecież jesteś moją przyjaciółką. Mam prawo zabrać ze sobą, kogo zechcę, prawda? A! byłabym zapomniała! Jadę na weekend do rodziców. Będzie nawet Asger, co jest niemożliwością. Chyba chce jechać na Kamczatkę albo Wyspy Owcze i będzie bajerował, jak zwykle. Bardzo chciał abym przyjechała. Czy chcesz pojechać ze mną? Będzie mi lepiej, kiedy mam dobrą duszę obok a nie braciszka pazerniaka z obłędem podróżnika w oczach!
- No wiesz… jak mogłaś pomyśleć, że nie chciałabym! Pewnie! Bardzo! – aż podskoczyła z radości, chwytając Nannę za dłonie.
- No to szykuj się. Pojutrze gotowa. O dziewiątej rano, przyślą po nas samochód.
- A co z Sorenem?
- Nic. Zadzwonię i spotkamy się po naszym powrocie. To dobry teścik na tęsknotę… tylko nie wiem dla niego czy dla mnie.
Volvo sunęło wzdłuż wybrzeża. Kierowca miał przykazane, aby nie przekraczał prędkości, nie pił piwa, nie jadł ciężkich posiłków, bo wiezie panienkę Nannę i jej przyjaciółkę. A w ogóle, żeby miał oczy dookoła głowy, bo gdyby… itd.