RĘKAWICZKI RITY
Okno w ścianie wychodziło na kanał, po którym pływały łódki. Pomieszczenie przypominało bardziej małą halę fabryczną niż mieszkanie samotnego mężczyzny. Był to piękny loft, który wymagał dużych pieniędzy, aby go urządzić. Dla Sorena, wystarczyło to,
że nie lało się z dachu i były drzwi wejściowe zamykane na klucz.
Z wyjątkiem łazienki, w jednym dużym pokoju były życiowe kąty:
do spania, jedzenia i gotowania a poza tym wszystko było pracownią artysty. Niemal na środku stała sofa pokryta aksamitem w kolorze bordo, kilka białych krzeseł i niewielki stolik zastawiony słojami
z pędzlami, farbami i wszystkim, co było i nie było potrzebne.
Dwie sztalugi uzupełniały wystrój. Na jednej był obraz zasłonięty poplamioną tkaniną. Pod ścianą przeciwległą do okna stały oparte obrazy, odwrócone „twarzami” do ściany.
Podział na sekcje mieszkalne tworzyły stare, żeliwne kolumny, między niektórymi, półki z książkami zastępowały ściankę. Jedynie
w części sypialnej pokój oddzielono szafą. Tam wreszcie Nanna znalazła kawałek romantycznego zakątka w postaci szerokiego, niskiego łóżka, kilku powieszonych na ścianie u wezgłowia ciemnych draperii i stolika z dużą lampą. Jedna z draperii była podwiązana złotym sznurem i spięta mosiężną pszczołą. To minimum dekoracyjności kojarzyło się natychmiast ze sceną teatralną. Aktorów nie było.
- Prowokacyjny wystrój. Jak ci się tu śpi w samotności?
- To długa historia. To nie ja urządziłem ten kawałek wnętrza.
Ale nie miałem siły, aby to zmieniać. Tak… chwilami mnie to męczy. Kiedyś o tym porozmawiamy.
Zniknął za jedną z kolumn, za którą była kuchnia. Tak mała,
że trudno było ją wypatrzeć między pustymi ramami do obrazów
i stojącej beli szarego płótna. Składała się z lodówki i dwóch szafek, z których jedna była kuchenką a druga blatem kuchennym i zlewem. Widocznie potrzeby kulinarne Sorena były tak wielkie jak jego kuchnia, bo głównym i jedynym naczyniem był czajnik na wodę.
- Mam herbatę i herbatniki! Zapraszam na przyjecie! – Powiedział zapraszając Nannę gestem dłoni na sofę. – A! moment! – Przesunął sofę ku oknu. Poprawił aksamit bordo, układając go w wymyślne fałdy. – Zapraszam na spektakl pływających w tę i powrotem żaglówek. Pasjonujący widok! – Idę zrobić herbatę. Jesteś zadowolona?
Nanna po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, nie wiedziała, co powiedzieć i jak się zachować. Usiadła więc na wskazanym miejscu
i spojrzała tam, gdzie jej kazano. Po chwili usłyszała gwizdanie czajnika i krzątaninę Sorena w pomieszczeniu kuchennym.
Za oknem, na pierwszym planie widać było czubek wysokiego drzewa, rosnącego przy jego domu. Dalej warstwa drzew na ulicy, potem warstwa zielonkawej wody i znów pasmo drzew. Ostatnią warstwą było niebo.
- Dziwny pejzaż- Pomyślała. – Niby nic, warstwa za warstwą a jaki porządek, spokój. Gdyby nie Soren, chyba nigdy nie zwróciłabym uwagi na ten obraz. Tylko ten czubek drzewa, wprowadza niepokój. Burzy ten poziomy ład i powtarzalność…
W tym momencie spokój kadru został naprawdę zburzony przelatującym ptakiem, który usiadł na gałęzi niepokojącego drzewa. Był to biały gołąb.
- A co to! – Zawołał Soren idąc z dwoma kubkami herbaty w rękach. Tu nigdy nie było ptaków! Co on tu robi! Pewnie uciekł komuś! Odstawił kubki na podłogę i delikatnie, nie wykonując gwałtownych ruchów, otworzył okno.
Gołąb przez chwilę stał niewzruszony, przyglądając się im
z zainteresowaniem. Kiwał łebkiem w prawo i w lewo, jakby chciał podjąć jakąś sensowną decyzję.
- Tak będziemy się sobie przyglądać? – cicho spytała Nanna.