RĘKAWICZKI RITY
Oboje czuli, że za chwilę eksplodują. Soren wziął ją na ręce, ułożył miękko na sofie w aksamitnej ciemno czerwonej tkaninie i wtargnął w nią jednym ruchem. Przez chwilę leżeli bez ruchu. Potem Nanna objęła go nogami by zamknąć ten akt, nie wypuścić już nigdy, albo wtopić się w niego do samej głębi, aż poczuje, że Soren jest u granic fizjologicznej bliskości. Jeszcze tylko parę powolnych, mocnych ruchów Sorena i oboje, jednocześnie doznali ekstazy, orgazmu, nieświadomi otaczającego ich świata, słońca, drżeli w sobie, chłonęli się nawzajem w skurczach, krzyku, eksplozji szczęścia, obłędzie uniesienia.
Musiała upłynąć dobra chwila, aby odzyskali równy oddech. Patrzyli sobie w oczy. Soren chciał się wycofać.
- Nie… mruknęła Nanna. –Zostaw go tam gdzie jest… tam mu dobrze, jeszcze chwilkę… - mruczała jak kotka w rui.
- Hmmm… ale wiesz, on jest wolnym człowiekiem i też musi czasem zaczerpnąć powietrza. Odetchnie chwilkę i potem znów chciałby porozmawiać z tobą od wewnątrz… co ty na to?
- Chyba jej się ta rozmowa bardzo spodobała, ona już na nią czeka. Zobacz jak się zaróżowiła na jego widok. Chyba trochę się wstydzi, ale jest bardzo zaborcza… i za chwilę go porwie w objęcia. Tylko ja muszę mu podziękować pocałunkami, zgadzasz się?
- O, on to uwielbia!
Nanna pochyliła się nad brzuchem Sorena, a jej rude włosy rozsypały się tworząc zasłonę, falującą w jednym powtarzalnym rytmie.
Tego popołudnia wszystko zmieniło swój bieg. Czas nie liczył się dla nich obojga. Powtarzali swoje miłosne zabawy osiągając za każdym razem takie samo apogeum. W końcu zmęczeni, usnęli objęci. Już nie zobaczyli na konarze drzewa białego gołębia, który przypatrywał się im swoim pomarańczowym oczkiem. A może to i lepiej… dla nich.
Od tego popołudnia Nanna zaczęła prowadzić podwójne życie.
Tamtego wieczoru szli z Nielsem do opery. Nanna w czerwonej sukni
z narzuconym czarnym bolerkiem z jedwabiu i malutką beżową torebką w dłoni, pewnie kroczyła po żwirze podjazdu do stojącego samochodu. Kierowca otworzywszy drzwi, stał obok. Byli piękną parą. Gazety zachwycały się ich elegancją, chwaliły za wiele charytatywnych działań i nie mogły się dopatrzeć żadnej rysy, pęknięcia, które tak ubarwiłoby ich szpalty.
Samochód sunął dostojnie, Nanna spoglądała przez okno, Niels patrzył na nią. Wiedział, czuł, że ona go nie kocha, ale jest miła, spokojna, zadowolona. Starał się, aby nie utraciła nic z komfortu życia. Wierzył, że kiedyś doceni jego starania i będzie go kochać, przecież musi!
Nanna spojrzała na swoje dłonie.
-Tak, przydałyby się rękawiczki, ale… może lepiej nie. Nie mogłaby się skupić. Wciąż myślałaby o tamtych, leżących na oparciu sofy.
Soren malował niezliczoną ilość jej portretów. Nanna uwielbiała te chwile. Mogła wyłączyć się z codziennych obowiązków, wyłączyć czas, tulić się do ukochanego mężczyzny, przeżywać z nim ciągle
i ciągle ten sam czar uniesienia erotycznego i bliskość intelektualną bez barier czasu, pieniędzy, zależności i antypatii. Była jego muzą, światłem. Dla siebie stała się kobietą fizyczną, pożądliwą
i zachłanną, tą głęboko schowaną dziewczyną, której nie znał nikt. Poza nią samą. Nawet Soren nie przypuszczał, że stał się tym unikalnym kluczem, który otworzył świadomość istnienia w niej istoty wrażliwej i delikatnej, a jednocześnie ostrożnej, jakby bojącej się ukazać swoją duszę bez makijażu.
- Pamietaj, bądź zawsze dla mężczyzny zagadką. Bo jak nie,
to przestanie o tobie myśleć a potem kochać – mówiła jej kiedyś matka.
Zapamiętała. Nawet bez trudu udało się jej te rady stosować
w swoim dorosłym życiu. Bez trudu dawkowała siebie Nielsowi, czerpiąc dla siebie zadowolenie. Nie myślała o nim.