"Ptak, którego nie było" ( fragment )
- … I żadnych emocji? – zapytała, i choć widziała tu retorykę, to jednak na dnie duszy leżał niepokój i chęć usłyszenia słów… bardziej skrzydlatych, niż pustych.
- Jeszcze nie jestem trupem, Kasiu – tym sposobem coś powiedział, nic nie mówiąc. Ale tak już mu to w krew wrosło.- No, chyba że za nieżywą uznać jaszczurkę z pustym okiem, w palącym słońcu. Lub kreta, ślepego sługę ciemności… Ale ty wolisz pożar ciała, i lot sokoła w bezkres ekstazy? O jakich emocjach mówisz?... Ładnie ci wyszło z święconą wodą. Lecz ty sama, Katarzyno się zdecyduj, czy kusi cię lot ku chmurom, czy cisza składanych na stole rąk, gdy godzą się na pół?
- Mateuszu… wprowadzasz zamęt. Właśnie tam, gdzie proste pytanie o to ile jest dwa razy dwa. Ale cię nie ganię. - Katarzyna przyglądała mu się z życzliwością, jakby wiedziała, że słowa są po to, by były zasłoną dymną dla strachu przed życiem. – W końcu, niby jak mamy się porozumieć? Stosy to tylko nieistotne fajerwerki, kiedy myśl umarła. Lepiej więc rozmawiać. A nawet jeśli upadniesz na pysk ze swoim marzeniem, i potem zgodzisz się na pół, to i tak… będzie pięknie.
- No proszę… Katarzyna marzy, ale ostrożnie. Mając przed oczami… pół na pół. Co to za marzenia, które od początku mają podcięte skrzydła? – Mateusz podkpiwał i z Katarzyny, i z tej rozmowy, która była głupia, i jedyne co by ją usprawiedliwiało, to butelka wódki. Której nie było.
Czuł się… jakoś śmieszny, groteskowy, taki… pół na pół.
Ale i wiedział, że taka rozmowa… nie jest bezużyteczna. Parli do przodu. Coś odkrywali. A ceną była właśnie śmieszność.
- Coś plączesz. Te niedomówienia, ta ostrożność… kiedy nie wiesz czego chcesz. Gdzie tu miejsce na marzenie? Pogubisz się, będziesz jedynie wzdychał, podchodził do okna, patrzył w sufit leżąc na kanapie. I nigdy się nie dowiesz ile jest dwa razy dwa - Katarzyna uśmiechała się smutno. –Mati, nie trzeba być sokołem, wystarczy, że umiesz latać, choćby niziutko jak przed burzą.
- Tak, tak… jak przed burzą. No i niechybnie zmierzamy do zapętlenia się w uśmiechu kretyna. Same u nas niedomówienia, podteksty, poetyczne pierdu-pierdu. – Mateusz miał dosyć tych sielankowych aluzyjek. – Masz rację. Człowiek to taka parszywa bestia, która choć w szkole uczyła się ile jest dwa razy dwa, to w życiu – jeno uczy się krętactwa. Czy to ze strachu, czy ostrożność tak zimnym potem po plecach jej spływa? Dzielenie włosa na cztery, dzielenie skóry na baraszkującym w lesie niedźwiedziu. Branie poklepywania po plecach przez szmatę za dobrą monetę. Tego się uczymy. Zamiast odpowiedzieć: dwa razy dwa jest cztery. Ale cóż, jeśli nie zadawala to człowieka? Jeśli szuka w słowach miękkiej poduszki, na której zawsze wyląduje nie doznając uszczerbku, gdy przyjdzie coś zrobić?
- … Ten twój sarkazm. Mati… coś cię zabolało?
- Taka rozmowa rozwija wyobraźnię, lecz nie udziela odpowiedzi na żadne pytanie. Ba! jest jeszcze gorzej. Rozmawiamy obywając się zadawaniem pytań. Choć ich cień kieruje nasze myśli do niewidocznej zagrody; popychamy więc kijem rozbiegane bydlątka starając się samemu nie zaginąć w mgle niedomówień.
- Wolałbyś, jak prawy i szlachetny człowiek, co to… i kurwa mać!... szczerze wypowie, i nie skłamie? A i rękę poda? Tylko, o czym z takim szlachetnym tworem rozmawiać? Bo my, mój Mati, tylko rozmawiamy. Chyba, że dzieje się coś więcej, nad czym nie mamy kontroli? Jak to jest? – Katarzyna mówiła dobitnie, lecz cicho, z przyklejonym malutkim uśmieszkiem, trochę kwaśnym.