Psychożona
policzkach poczułem łzy – Kiedy policja znalazła cię fotelik był pusty, samochód był bardzo poobijany, stwierdzili, że ktoś cię zepchnął. – przed oczami mignęła mi twarz Kamili w samochodzie za mną, kiedy uderzyła pierwszy raz – Do tej pory policja nie znalazła samochodu, który cię zaatakował. Niestety nie ma też śladu twojej córki. Szukaliśmy wszędzie, nawet wśród znajomych Kamili, wynajęliśmy prywatnego detektywa, ale nie udało nam się trafić na żaden ślad. Bardzo mi przykro. – rozpłakałem się, Robert złapał mnie za rękę, ale poprosiłem go, żeby wyszedł. Chciałem teraz pobyć sam. Przez najbliższe kilka dni, nie przyjmowałem odwiedzin. Siedziałem sam w swoim szpitalnym łóżku i użalałem się nad sobą, zastanawiałem się, co się dzieje z moją córką i jak teraz wygląda, nie mogłem uwierzyć, że to tyle czasu byłem nie przytomny, tyle życia. Nie mogłem uwierzyć, że Zuzia jest teraz z kobietą, która próbowała mnie zabić, jeszcze ciężej było mi uwierzyć, że kiedyś ta kobieta była moją żoną i ja nie widziałem tego, jaka z niej wariatka. Po opuszczeniu szpitala spędzałem każdy dzień na rozmyślaniach, nie wróciłem do pracy, miałem trochę oszczędności, dostałem odszkodowanie i rentę. Uznano, że nie nadaję się do pracy, tan kto wydał taki wyrok chyba miał rację, bo rzeczywiście nie byłem w stanie nic teraz robić, na niczym się skupić. Mijały dzień za dniem, wszystkie praktycznie takie same. Wstawałem i oglądałem telewizję, zamawiałem jakieś jedzenie i dalej oglądałem coś, czasami wyszedłem na spacer. Nie sprzątałem mieszkania, pranie też czekało długo zanim je wstawiłem. Czasami przyjeżdżał Robert, albo matka, ale nie potrafili w żaden sposób mnie zmobilizować do ruszenia się z miejsca. Przez trzy miesiące użalania się nad sobą stałem się wrakiem człowieka, niczym nie przypominałem siebie sprzed wypadku. Pewnego dnia wstałem i doszedłem do wniosku, że muszę dalej żyć. Siedząc w domu i gapiąc się w telewizor nic nie osiągnę. Rano poszedłem po zakupy na śniadanie, późnie biegałem po parku. Skończyłem z okresem stagnacji i zacząłem remontować siebie i swoje życie. Zawsze uwielbiałem siedzieć w kawiarniach, obserwować i poznawać ludzi, czytać w nich książki, albo obserwować śpieszącą gdzieś Warszawę. Często chodziłem do lokalu na swoim osiedlu, znałem tu już wszystkich i czułem się jak w domu, czasami jednak odwiedzałem różne miejsca na mieście. Przeważnie kiedy jeździłem coś załatwiać i miałem wolną chwilę to piłem kawę w najbliższej kawiarni. Któregoś dnia wybrałem się na Nowy Świat, doszedłem do wniosku, że dawno tam nie byłem, a lubiłem od czasu do czasu tamtędy się przechadzać. Mniej więcej na środku deptaku wszedłem do kawiarni, jak zawsze zamówiłem mocche z syropem waniliowym, jak dla mnie to jest najlepsza kawa. Pogoda była ładna, zająłem miejsce w ogródku przed wejściem i obserwowałem otoczenie. Naprzeciw lokalu, po drugiej stronie ulicy znajdował się salon sukni ślubnych, wchodziła do niego właśnie jakaś para. Od razu widać było, że są zakochani po uszy, niektórzy wręcz świecą miłością. Obserwowałem przez szybę jak oglądają białe suknie i wspominałem jak to było, kiedy z moją byłą szykowaliśmy się do ślubu. Podeszła do nich kobieta, chyba ekspedientka i zaczęła doradzać, stali tyłem do mnie. Jednak kiedy kobieta się odwróciła, żeby pokazać im jakiś model sukni, myślałem, że widzę ducha. To była Kamila. W pierwszej chwili miałem wstać i pójść tam ją udusić, ledwo się powstrzymałem. Moja świrnięta była żona, której nie odnalazła policja, nie trafił na jej ślad detektyw, sprzedawał suknie ślubne w centrum Warszawy. Odczekałem, aż cała trójka zniknie w głębi sklepu i zostawiając swoją kawę poszedłem zobaczyć, w jakich godzinach otwarty jest sklep, jak większość butików w tym miejscu, między 9:00, a 17:00. Wahałem się, czy wejść do środka i z nią porozmawiać, ale co miałbym powiedzieć? Cześć, nie udało ci się mnie zabić, czy możesz teraz oddać mi córkę? Nie mogłem ryzykować, bałem się ją wystraszyć, żeby nie zn