Psychodeloman
- Pan powiedział to na głos.
- Powiedziałem?
- Tak
- Kurwa, dopiero początek drogi a już jestem ućpany po uszy.
- Znowu pan to powiedział.
Wcisnąłem mocno pedał gazu.
- Czy nie jedziemy za szybko? - zapytał odklejeniec
- Jesteś z gestapo?
- Z czego? - Chłopak był zdezorientowany i trochę wystraszony, gdyż samochód jechał coraz szybciej.
- Z policji? Z tajnych służb? NKWD? Stasi? SMIERSZ? Straży pożarnej!? Odpowiadaj! Albo zabije nas obu! Skurwesyny nie wezmą mnie żywcem!
- Nie, nie! Nie jestem!
- Kłamiesz!
- Nie, przysięgam! Wybrałem się tylko na grzybobranie! Niech pan zwolni, bo obaj zginiemy!
Garbus wydał dźwięk, jak zepsuta pralka, więc musiałem stanąć tak czy owak. Gdy tylko samochód stanął, młody wybiegł z samochodu i zaraz miał bliskie spotkanie z asfaltem. A mama mówiła żeby nie chodzić z rozwiązanymi sznurowadłami. Pomogłem mu wstać. Z zakrwawionym nosem wyglądał jeszcze gorzej.
- To już nie chce mnie pan zabić?
- Och, nie bierz tego osobiście. Jestem po prostu ostrożny – uśmiechnąłem się rozbrajająco.
Gdy on przytykał chusteczkę do nosa, ja na skraju łąki leżącej przy drodze ujrzałem znajomy kształt. Podszedłem bliżej. Tak, oko mnie nie myliło.
- Czy mówiąc że jedziesz na grzybobranie miałeś na myśli... TE grzybobranie? - gdy chłopak podszedł bliżej, uśmiechnął się na widok łysiczki lancetowatej.
Zbieraliśmy w milczeniu i skupieniu, podczas tego świętego rytuału. To nie przypadek, że samochód zatrzymał się akurat tutaj. Przypadek nie istnieje. Jeżeli grzyb chce żebyś go znalazł, sam cie zaprowadzi. Każde spotkanie z grzybem jest świętością. Z każdej podróży wraca się doświadczeniem. Czasem są to srogie lekcje, ale te są najbardziej godne zapamiętania. I potrafią wiele zmienić w naszym życiu
Po godzinie Psychodeloman i Odklej usiedli na łące i zajęli się konsumpcją. Wcześniej sobie nieznajomi, teraz czuli się jak bracia. Dwoje dzieci matki Ziemi.
- Musze ruszać dalej. Dasz sobie rade?
- Tak... zostanę tu jeszcze trochę. Tu jest pięknie.
Bez słowa skierowałem się ku samochodowi. Na początku staruszek nie chciał zapalić, lecz w końcu dał z siebie wszystko.
Lublin, bardzo sentymentalne miasto. Podczas studiów zdążyłem je dobrze poznać. To miała być niespodzianka, lecz zanim zdążyłem zaparkować samochód przed zadbanym białym domkiem niczym z amerykańskiego snu, Prosty wyszedł przed dom.
- Dalej jeździsz tym złomem? - zapytał śmiejąc się.
- Stary, to mój pierwszy samochód, sentyment pozostaje – uściskaliśmy się. - To miała być niespodzianka.
- Twój gruchot hałasuje na pół miasta, a ja dźwięk tego silnika pamiętam aż za bardzo. Dobra, wchodź. Na pewno mamy dużo do obgadania. Widzę że jesteś w podróży - dodał gdy weszliśmy do domu.
- Tak, jadę w Bieszczady, potrzebuje trochę wakacji...
- Chodziło mi o twoje oczy. Masz źrenice jak pięciozłotówki.
- Ach taak. To taaka... podróż w podróży.