Profesor Dzik. 2. Kto komu bije w dach.
Chwila przemienienia nauczyciela w znieruchomiały słup, na podobieństwo żony Lota, przedłużała się. Nikt z nas nie zakłócał ciszy, czekając na dalszy ciąg wykładu. Jedynie przymrużone oczy i dłonie przysłaniające usta świadczyły o ledwie powstrzymywanym śmiechu. Postanowiłem pomóc Dzikowi powrócić do teraźniejszości:
– Panie profesorze, i to już wszystkie stopnie w wojskach lądowych? Wyższych już nie ma? Bo ja słyszałem, że jeszcze kilka jest. Ale może się mylę...
Starałem się, aby nutka złośliwości w moim głosie była ledwie wyczuwalna. Wystarczyła na tyle, aby niektórzy nie zdołali powstrzymać śmiechu – usłyszałem kilka stłumionych parsknięć. Inni ich szybko uciszyli; nikt nie chciał zbyt szybko przerwać takiego widowiska.
Dzik zmroził mnie wzrokiem, ale nie odpowiedział. Moje pytanie popchnęło go jednak do działania. Podjął decyzję, w jego przypadku heroiczną. Zachrypiał z wysiłkiem:
– Generał brygady bije w dach generałowi dywizji – i wspiął się na palce. Efekt był komiczny, tak jakby słoń w cyrku spróbował stanąć na jednej nodze. Ledwie już wytrzymywaliśmy, ale uciszaliśmy się wzajemnie. Przecież zostały jeszcze dwa, najwyższe stopnie wojskowe...