Moc bursztynu cz-10
- Wiesz Małgosiu. Nagle odechciało mi się jeść. To ten zegar, który wspominałaś?
- Tak. Co mówisz, starczy mi na adwokata? Dawid nic nie odpowiedział, stojąc z talerzami w dłoni, był zdezorientowany, co robić dalej. Poustawiać talerze, usiąść do stołu, a może w ogóle nie siadać, tylko podziwiać na stojąco? - Możesz wreszcie zająć miejsce, gdziekolwiek, byle tylko nie stać w przejściu. Z miną grzecznego chłopca ustawił na stole talerze, obok położył sztućce i bezradnie spojrzał na Małgorzatę. - Siadaj – zrobiła gest dłonią. Potulnie zajął miejsce naprzeciwko niej. – Pytałam, czy starczy na adwokata, jeśli sprzedam zegar? Ocknął się nagle jak z popołudniowej drzemki.
- Porozmawiamy o tym za chwilę. A teraz proponuję obiadokolację.
Uśmiechnęła się słodko, jak tylko potrafiła i podała mu półmisek ze świeżo usmażonymi schabowymi kotletami. Odsunął jej rękę, by nałożyła sobie pierwsza.
- Ale jesteś drobiazgowy – pokręciła głową i napełniła swój talerz.
- Dwukrotnie spytałaś, czy zegar pokryje koszty adwokata? Trudno powiedzieć, jak wysoko stoją stare zegary i za jaką cenę można sprzedać, gdyż do tego potrzebny jest znawca. Wracając jednak do adwokata, już cię z nim umówiłem w poniedziałek na osiemnastą.
- Jak umówiłeś?
- Zwyczajnie, zadzwoniłem i umówiłem. Czy to tobie nie wystarczy?
- Ile będę płaciła?
- W poniedziałek nic nie zapłacisz. Ale kiedy się już z wszystkim zapozna, wtedy porozmawia o zapłacie.
- Coś mi tu nie pasuję, adwokaci nie są za bardzo chętni, aby zapłatę odkładać na potem.
- Małgosiu, ja naprawdę się pytałem. Dlaczego mi nie ufasz?
- Nie o to chodzi, że ci nie ufam. Ale zrozum jestem przed wypłatą, będę się denerwować, rozmawiając z nią.