Wysoki brzeg
Lubieżnie lizało mi stopy, a ja drżałem za każdym razem, kiedy dotykało mojej skóry swoim zimnym, mokrym językiem. Nie było w tym nic przyjemnego, ale nie potrafiłem się poruszyć, żeby przynajmniej jakimś gestem pokazać, że chcę przerwać ten perwersyjny rytuał. Stałem i patrzyłem przed siebie jak zahipnotyzowany. Jak ktoś, komu jest dane po raz pierwszy w życiu przeżyć coś, co wykracza poza jego dotychczasowe doświadczenia, czego nie potrafi nazwać. Wyobraziłem sobie, że ktoś się mną bawi, że jestem maleńkim elementem jakiejś układanki. Jakaś niewidziana ręka bierze mnie, ślizga się opuszkiem kciuka po moim miniaturowym ciałku, aby za chwilę odłożyć na bok. I tak w kółko, aż do momentu, kiedy wreszcie zdecyduje, co ze mną zrobić. Nie mam prawa nic powiedzieć, mogę tylko czekać i się modlić.
Huczało mi w uszach i nie wiedziałam, czy ten odgłos pochodzi z mojej głowy, czy może to ono tak jęczy z dzikiej rozkoszy i podniecenia. Już pewnie bym nie zniósł tych tortur, gdybym sobie nie uświadomił, że przecież tuż za moimi plecami jest wysoki brzeg. Przygraniczny bastion, majestatycznie górujący nad całą okolicą. Stoi na straży mojego świata i zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Wystarczy kilka szybkich kroków, żeby się znaleźć w nienaturalnie powyginanych ramionach sosen. Ich żywiczny zapach daje poczucie bezpieczeństwa i pozwala zapomnieć o bólu i strachu.
Nie pamiętam jak długo tam stałem, ale kiedy wróciłem, byłem już innym człowiekiem. I chyba właśnie wtedy dorosłem.
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora