Mistrz Haftowanego Listowia
przez uchylone drzwi, z trudem dostrzegając przejście oczami wilgotnymi ze wzruszenia.
Pociągnąłem go za rękaw i uszczypnąłem się. Zagłębiliśmy się po uszy w rękopisie,
który ruszył z miejsca. Jechaliśmy teraz furką ciągniętą przez ochwaconą, kulawą chabetę. Mój
towarzysz wdał się w rozmowę z siedzącym na koźle brodatym bałagułą, lecz treści tej ich rozmowy nie rozumiałem. Napływała do mnie usypiająco jak melodia opowieści z tysiąca i jednej
nocy.
4.
Widzę, że autor tej opowieści zupełnie nie zwraca uwagi na szczegóły, omijane
ta samo skrzętnie i przez naszą furkę, jakby wcale nie interesowało go to życie przycupnięte na przedmieściach, niejako za kulisami celu, do którego jednoznacznie zmierza ten rękopis.
Zdaje się on nie zauważać, puszczając nawet na stronie perskie oko, tego nie przebra-
nego bogactwa, którym broczą sklepy przywołane tam niegdyś do stnienia, teraz wydziedziczone i zamknięte ogryzionymi przez czas okiennicami o masywnych sztabach.
Wydawać by się mogło,że jak gdyby kierowało nim inne powołanie, przeznaczenie,
rzec można, wyższego rzędu, posunięte aż do granic dziejowej misji. I nie zajmując się sprawami
poza marginesem śródmieścia, co najwyżej zakonotowuje sobie na tym marginesie od niechcenia,
dla pamięci, to i owo, dorzucając jakieś trzy po trzy, poza nawiasem tego zaułka, w którym
spełni się ostatecznie Zakon i wszyscy prorocy.
Tak skrzypiąc i chybocząc się na wybojach drogi, wturlaliśmy się wreszcie na sześcio-
kątny rynek,krocząc po kocich łbach, ktore stałygęsto głowa przy głowie na całej połaci placu,
milczącym, wbitym w ziemię tłumem, jak makiem zasiał.Niektóre z nich, mając nas właśnie
na glowie, kładły uszy po sobie i mruczały, przeciągając się pod naszymi stopami, wypolerowane od lat i przyzwyczajone, oswojone w swej uleglej roli od pokoleń. Tłum ten, tutaj gęsty i dobrze
ułożony, rozpraszał się ze środka placu dwunastoma promieniście otwierającymi się uliczkami,
na których rzedł i rozchodził się ku pokrytej ogrodami krawędzi zielonej doliny.