Ofiarowanie
Ofiarowanie
Mariusz K. Pomianowski
Stary kocur wygodnie spoczywał w swoim legowisku, ustawionym w kącie pokoju. Spał, mając jedno oko na wpół otwarte. Nagle poderwał się z głośnym miauknięciem. Zbudził go mroźny powiew. W środku lata? Trochę, a nawet bardziej niż trochę, go to zdziwiło. Próbował się przeciągnąć, ale już nie potrafił jak kiedyś wygiąć grzbietu w pałąk. Kręgosłup dokuczał, a i mięśnie już nie te. Cóż, starość – pomyślał ze stoickim spokojem. Za to wolno i dostojnie przeszedł przez pokój i podążył w stronę dziecięcego pokoju.
W łóżku leżał ośmioletni chłopiec. Spał. Za oknem świeciło słońce. Wiatr poruszał ulistnionymi gałęziami drzewa rosnącego nieopodal. Gwar ulicy przebijał się przez uchylone okno. Chłopiec oddychał krótko, płytko, przerywanie. Bladą szczupłą buzię rosił pot.
Kot wskoczył na pościel, zwinął się w kłębek u boku chłopca i czekał. Wiedział, że ktoś przyjdzie.
W zamku drzwi wejściowych zachrzęścił nienaoliwiony zamek. Weszła kobieta, jeszcze młoda, ale przygnieciona ciężarem życia. Jej ładną, delikatną twarzą władał smutek, niepodzielnie. Zaniosła torby z zakupami do kuchni. Stanęła w drzwiach dziecięcego pokoju. Popatrzyła na syna, a w jej oczach zalśniły łzy.
Chłopiec ocknął się i uśmiechnął do matki. Nic nie mówił. Matka przysiadła na skraju łóżka, pogładziła kota, a następnie otarła gazą pot z czoła dziecka.
– Miałam kolejny zły dzień, synku. Za dwa dni zwolnią mnie z pracy. – Łzy ciurkiem popłynęły jej z oczu. Odwróciła się szybko, wstała i wyszeptała do kota: – Chodź, Lucyfer, dam ci mleko i to, co lubisz.
Oboje poszli do kuchni.
Późno w nocy kobieta zasnęła. Kot, nerwowo ruszając ogonem, położył się koło dziecka. Chłopiec wyciągnął dłoń i dotknął sierści zwierzęcia. Uspokojony jego znajomym mruczeniem zapadł w głębszy, spokojny sen.
Kot podniósł głowę. Wyczuł obecność gościa, którego spodziewał się już wcześniej. Na środku pokoju stała Śmierć. Wysoka, piękna i dostojna. Emanowała bladą poświatą. Księżycowa, srebrzysta i przejmująco zimna.
– Witaj – mruknęło kocisko. – Czułem, że przyjdziesz.
– Taka moja rola.
Zmieniła kształt. Teraz smukła i piękna miała na sobie koronkową szatę i srebrno-białą chustę okrywającą głowę. Kręcone, jasne włosy spływały niczym wodospad. Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu przeszywało jak stalowe ostrza.
– Przyszłaś po mojego chłopca. – Kot nie patrzył jej w oczy; wolał widok swoich pazurów. Jeden z nich wyglądał na złamanego prawdopodobnie na skutek drapania tapczanu.
– Jest słaby i chory. Cierpi. Czas na niego. Uwolnię go. – Głos Śmierci kojarzył się z szumem wiatru poruszającym mgłą w księżycową noc na leśnej polanie.
– Piękna Pani. Odstąp od niego. – Głos kota z kolei wyrażał głęboką prośbę.
– Mój koteczku, cóż ci przyszło do głowy? – Śmierć uśmiechnęła się melancholijnie. Palcem wskazującym pogładziła grzbiet zwierzęcia. W miejscu dotknięcia sierść z czarnej zmieniała barwę w srebrzystobiałą.
Kocur nie czuł zimna, raczej tchnięcie żaru.
– Czy wiesz, kim dla kobiety śpiącej w pokoju obok jest ten chłopiec? Żal mi jej. Nie zaznała wiele szczęścia. Lekarze odarli ją z pieniędzy, karmili kłamstwami, by na końcu rzec, że nie ma dla niego ratunku.
– Och, Lucku. Sądzisz, że nie wiem tego wszystkiego? I cóż z tego? Powiedz, kogo ci żal. Jego czy jej?
– Obojga, bardziej jednak jego.
– Dlaczego? Gdy go pocałuję, zabiorę jego iskrę życia, przestanie istnieć. Ból zniknie. Wszystko zniknie.
– Był dla mnie dobry, nawet gdy go podrapałem. Dzieci bywają różne, często okrutne. Wyłupują oczy, grzebią drutem w odbycie, odzierają ze skóry… Kocha mnie. – Jeśli go zabierzesz, zubożysz świat o coś bezcennego.
Śmierć pochyliła się nad łóżkiem. Zapach wiosennej ukwieconej łąki wypełnił pokój. Gdy zaś zbliżała się do kogoś złego, niosła smród zgnilizny i koszmar bezdennej otchłani.