Miecznik (II)
-Czego? – powitały go słowa ascetycznie chudego karczmarza o żółtobladych postrzępionych jak słoma włosach sięgających ramion i strasznej twarzy przywodzącej na myśl nekromantę.
-Niegrzecznie zaczynacie…. – żachnął się Krak odwracając się w stronę tańczącego tłumu. Wielki bębniarz właśnie wszedł na krzesło, złapał za oparcie i zaczął na nim podskakiwać nie przestając śpiewać, czy raczej drzeć się w niebogłosy. Reszta Sali wybijała mu rytm tym, co akurat trzymała w dłoni. Straty naczyń szły w dziesiątkach.
-To zacznę jeszcze raz wielmożny panie, tak, żeby wielmożnego pana nie urazić, co? –zapytał karczmarz łypiąc spod kosmyka płowych włosów na wyróżniającego się z tłumu z racji ciemnej cery i czarnego stroju Kraka. Nie przestawał przy tym czyścić mechanicznie glinianego kubka szmatą, która w ujęciu południowca mogła mu tylko bardziej zaszkodzić.
-Było by wskazane człowieku. –odparł miecznik i odwrócił się znów do karczmarza. Ten miał już głowę tuż przy twarzy mistrza i wspierał się na wyprostowanych, chudych rękach – nadspodziewanie długich i żylastych. Jego żółte zęby znaczyła próchnica i wykruszenia. Nie był już młodym człowiekiem.
-Czego kurwa?! – zapytał chudy oberżysta wlepiając przekrwione ślepia w klienta – Pan szlachetny wybaczy, ale nam to się tu kurwa, trochę śpieszy… -zerknął na lekko zdębiałego rozmówcę i westchnął lekko – Zamawiasz chuju, czy będziesz tu siedział jak szczerbata kurwa na trakcie?
Krak rozważał przez chwilę przedstawienie się pełnym imieniem i obnażenie znaków wypalonych na przedramionach, zrezygnował jednak z tego i tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Daj mi kufel dobrego miodu – rzucił na wytartą, uplamioną winem i innymi na wpół strawionymi specyfikami ladę srebrną wygórską monetę z nieudaną podobizną wielkiego księcia. Oberżysta postawił dłoń na monecie i spojrzał swoim chorym, złośliwym wzrokiem prosto w ciemne oczy Kraka.
-Dobry… to tutaj możesz dostać wpierdal, panie południowiec – rzucił zmęczonym głosem – Tutaj Pod Jaguarem, tutaj mamy tylko szczyny cieńczone szczodrze najprzedniejszą stęchłą wodą… - odrzucił monetę mistrzowi – i na pewno nie było tu i nie będzie miodu za srebrną koronę…
Południowiec złapał ciśniętą monetę i odrzucił ją natychmiast trafiając wysokiego karczmarza prosto w pokryte żyłami, wysokie czoło.
-Daj mi miód parchu, najmniej cienki jaki masz… a jak zobaczę żeś do niego nasrał, naszczał czy napluł to wrażę Ci ten miecz – mówił przez zaciśnięte zęby wyciągając krótkie, sophijskie ostrze na ladę – prosto w twoje stare, zarobaczone dupsko. – Zakończył mistrz miecza i patrzył spod ciemnych brwi na wrednego karczmarza tak jakby chciał go zabić na miejscu. – Reszty kurwa nie trzeba. – Dodał na koniec i cały czas patrzył na wysokiego mężczyznę który powoli sięgał po kubek, odkorkowywał butelkę i nalewał doń złocistego płynu. W końcu postawił garniec i butelkę przed miecznikiem. Ten skosztował kilka większych łyków. Trunek nie był tak parszywy jak się spodziewał. Był jednym z lepszych miodów jakie ostatnio pił.
-Niezłe. – stwierdził znów patrząc na karczmarza spode łba i dodał jakby od niechcenia – jak na miód kozojeba, naprawdę niezłe.