Miecznik (II)
- Porozmawiamy – Krak wstał i dopiął pasy. Pochylił się i okrył płaszczem – Kiedy wrócę. Muszę zasięgnąć języka.
Mistrz mieczy wyszedł i skierował się na główne schody. Podłogi powykładane były grubymi dywanami sprzed co najmniej stu lat. Ściany zdobiły jeszcze starsze gobeliny. Na zamku nie spotkał zbyt wielu ludzi. Ot, paru rycerzy, podstarzałego minstrela z widoczną domieszką elfiej krwi i dworzan odzianych według polowskiej mody którą większość wygórskich dworów uznałaby za przestarzałą. Na dziedzińcu było już znacznie więcej ludzi, Krak zauważył nawet kilku krasnoludzkich rzemieślników i gnoma pałętającego się gdzieś przy studni z wiaderkiem i dziwną, szklaną armaturą. Widok nie był zbyt zwyczajny jak na zamek z obrzeży Wygórza. Choć w stolicy można było spotkać niemal każdą ze znanych ras, to mniejsze zameczki słynęły z nietolerancji na cały kontynent. Prawo ustanowione ponad sto lat temu na zamku Matys choć już wycofane obrosło legendą, zakazywało bowiem zabijania na ulicach miasta - nie dotyczyło jednak dzikich zwierząt jak wilki, wiverny, elfy i gnomy. Krak rozpoczął rekonesans podchodząc do stojącego opodal stajennego, który zajął się jego klaczą.
-Chłopcze – zawołał wskazując na stołb – kto tam mieszka? – Wyrostek zerknął na wieżę nie przerywając czesać konia.
-Nasz mag. Giedysztor i złoto-roby. – Krak uniósł jedną brew pytająco, ale stajenny uznał widać że rozmowa jest już zakończona i skupił całą swoją uwagę na czyszczeniu jabłkowitego ogiera. Toteż Mistrz miecza obszedłszy dokładnie zamek od wewnątrz wyszedł nieco znudzony na zewnątrz i pomaszerował na podgrodzie. Tutaj swoim starym, wypróbowanym sposobem skierował swoje pierwsze kroki do karczmy. Również ta, jak niemal wszystkie karczmy na kontynencie była niezbyt duża, niechlujnie zbudowana i nosiła idiotyczną, nie powiązaną z niczym nazwę która miała łatwo dać się zapamiętać wędrowcom. „Pod pędzącym jaguarem” głosił szyld w języku wiger oraz polowskim, którego wpływy były w wygórzu bardzo widoczne. Krak uśmiechnął się pod nosem. Wygórze było jednym z północnych krajów, o jaguarach mogło słyszeć jedynie z opowieści. Malarz który wykonywał obrazek na szyldzie musiał być tutejszym. Jaguar wyglądał jak skrzyżowanie konia i smoka. Oczywiście w biało-czarne pasy. Mężczyzna pchnął nadjedzone zgnilizną, drewniane drzwi a jego czułe jak na wygórskie warunki, południowe nozdrza zostały niemal fizycznie uderzone ścianą niewątpliwie sprzecznych zapachów. Lekko zadymione, lepiące się przypalonym mięsem i jakąś miejscową, gotowaną na nadgniłej cebuli polewką, powietrze zdawało się wgryzać w jego, pachnący jeszcze włosami Jaśmin, kaftan. Południowiec skrzywił się z niesmakiem idąc przez zatłoczoną izbę i zerkając to w jedną to w drugą stronę. Jakby odruchowo zwrócił uwagę na kieszonkowca czającego się w kącie i kilku podchmielonych osiłków przy największym, karczemnym stole. Szybko ocenił, że jeśli będzie musiał tu walczyć, to najpierw zabije wyższego z nich a zaraz po tym przetoczy się po stole i uderzy drobnego, gibkiego młodzieńca ze śladami po ospie szpecącymi całą twarz. Taki nawyk. Gruby mężczyzna ze śladami krwi na rzeźniczym kaftanie patrzył na niego podejrzliwie, może ze śladem pogardy czającym się zaraz za tęczówką. Krak wbił w niego zimny wzrok a ten natychmiast odwrócił wzrok i zagrzebał się w pomyjach które z pewnością nazywano tu zupą. Przeszedł do drugiej izby, która była ponad trzykrotnie większa od poprzedniej i prócz zatęchłego powietrza wypełniał ją jeszcze tłum brudnych ludzi i głośna, niezbyt melodyjna muzyka.
-Kto górnika nie szanuje, temu górnik wraz łeb skuje! – usłyszał jak ochrypnięty wielki mężczyzna z bębnem zaczyna zawodzić popularną w Wygórzu pijacką przyśpiewkę młócąc przy tym niemiłosiernie w bęben. Reszta zapitego towarzystwa podchwyciła nutę wodzireja i znów zaczęła tańczyć w pijanym widzie podszczypując kelnerki i obściskując się z panienkami których w karczmach zawsze było pod dostatkiem. Mistrz usiadł przy barze, wśród klientów mimo pory tak zapitych że niezdolnych do rozmów.