Chwila zwątpienia (Part I)
Są w życiu takie momenty, które sprawiają, że wszystko w co wierzyliśmy i co sprawiało, że z radością witaliśmy kolejny dzień, rozsypuje się jak domek z kart – nietrwała konstrukcja, którą może unicestwić nalżejszy nawet ruch powietrza.
To miało być zwykłe sympozjum naukowe połączone z wykładami dla meksykańskich techników ds. kryminalistyki. Co prawda już sama nazwa miasta, do którego miała się udać – Meksyk, wywoływała w Abigail bardzo negatywne skojarzenia – ale czego się nie robi, by uszczęśliwić własnego dyrektora – dziewczyna zdecydowała się na ten wyjazd, który mógł być nie tylko ciekawym doświadczeniem, ale też możliwością nawiązania nowych, egzotycznych znajomości. Poza tym nie można tu nie wspomnieć o pewnym uroczym Meksykaninie, który zrobił na kobiecie może nie piorunujące, ale jednak wrażenie.
Mimo, że panna laborantka miała bzika na punkcie swojego szefa – ukrytego, bo ukrytego, ale zawsze – potrafiła dostrzec walory u innych mężczyzn, chociaż zbyt częste porównywanie do Silver Foxa nie wróżyło dobrze nowo zawieranym znajomościom. Wiadomo było nie od dziś, że jedną z wielu rzeczy, których nie lubili faceci było ich wzajemne porównywanie do siebie.
Chociaż Abbs była dużą dziewczynką i to w dodatku bardzo samodzielną, to nie obyło się bez obecności jej własnego ochroniarza (a za takiego owa osoba nie wiedzieć czemu się uważała) Timothy’ego McGee.
- Nie podoba mi się jak ten facet się na Ciebie gapi – zaczął zrzędzić Tim, gdy tylko przekroczyli próg wspólnego, hotelowego pokoju.
- Przypominam Ci tylko, że nie jesteś ani moją niańką, ani moim facetem.
- Gibbsowi by się to na pewno nie spodobało. W sumie to ciekaw jestem jakby zareagował.
- Pewnie nijak – ucięła krótko.
I tutaj słowa Tima najbardziej ją ubodły. Mimo, że sama też nie wykazała się delikatnością w tym co powiedziała, to on niechcący (bo nikt nie wiedział o jej uczuciu do Gibbsa – a przynajmniej taką miała nadzieję) trafił w jej najczulszy punkt.
Wydarzenia dnia następnego też nie poprawiły jej humoru. Najpierw ignorancja jednej z uczestniczek wykładów, a później „przygoda” z kartelem narkotykowym, od której zaczął się jej koszmar na jawie, w którym jak się okazało główna rola przypadła jej szefowi.
Od momentu, gdy dostała akta denata, wiedziała, że rozgrzebywanie przeszłości niczego dobrego nie przyniesie. Gdy przesuwała wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu, wzrastał w niej coraz większy niepokój. Nie wiedzieć dlaczego zaczęło ściskać ją w żołądku, jakby ktoś wbijał w niego miniaturowe szpileczki. Przyszło jej na myśl, że ktoś zabawia się laleczką voodoo z jej podobizną. Tyle, że to, co ukazało się jej oczom sprawiło, że porzuciła myśli o jakiekolwiek czarnej magii. Trzy nazwiska, trzy osoby i dotąd niejasne szczegóły układanki zaczęły same się do siebie dopasowywać.
Abby tak gwałtownie zamknęła laptopa, że usłyszała złowieszcze chrobotanie w matrycy, ale w tej chwili mało ją to zainteresowało. Czuła się jak po solidnej dawce znieczulania – otępiała i otumaniona.
Chociaż na dworze temperatura dochodziła do czterdziestu stopni w cieniu, na rękach kobiety pojawiła się gęsia skórka, a ona sama poczuła się jak w ostatnim stadium febry. W głowie kołatała się jej tylko jedna myśl i to powielona tysiąckrotnie „Gibbs jest mordercą”. Jednak po chwili wybuchnęła tak gwałtownym śmiechem, że ktoś obcy śmiało mógłby pomyśleć, że oto ma przed sobą uciekinierkę z zakładu dla obłąkanych.