Miecznik (II)
-To nieistotne – przerwał książę przyglądając się mosiężnemu pucharowi. Nie wydawało się by był najrozmowniejszym z ludzi.
-Co więc jest istotne? – miecznik nie lubił efektownych pauz tak samo jak nieścisłości. Bezcelowego czekania także. Książę Lesław odłożył pucharek i zasiadł przy biurku obitym zielonym suknem. Stojące na nim olejne lampy oświetliły jego zgniłozieloną, obszerną szatę na tyle dobrze by można było zauważyć plamy po ostatnim obiedzie. I kilku poprzednich. Lesław milcząc sięgnął pod biurko i wyciągnął ze skrzypiącej szuflady kilka pergaminów.
-Oczywiście czytasz? – zapytał patrząc na mistrza jak na kawał ścierwa. Krak nienawidził tego spojrzenia.
-Czytam. Dla pańskiej wiadomości, nie tylko w tym waszym śmiesznym języku.
Wygórski władca przełknął zniewagę i niezręcznie ukrył beknięcie w dłoniach. Woń czosnku i baraniny wypełniła pomieszczenie stęchłym odorem.
-Nasłano na mnie już trzech morderców. Mało wprawnych, ale zawsze. Groźby dostaje od kilku miesięcy.
-Groźby?
Książę pokrzywił się na krześle jak woskowa karykatura samego siebie wystawiona na południowe słońce. Wsparł przy tym głowę na dłoni, przykrywając nią jednocześnie usta. Jego głos stał się przez to jeszcze bardziej niewyraźny.
-Mój pachołek wiszący na bramie, otrute moje najlepsze konie, głowa dowódcy mojej straży pozostawiona mi w koszu przed drzwiami do moich komnat.
-Dlatego mnie wezwałeś książę? – zapytał Krak z niedowierzaniem.
-Nie – zaprzeczył szybko – To mnie irytowało, ale jakoś dawałem sobie z tym radę… ponad dwa tygodnie temu przybili mojego psa do ściany w mojej komnacie.
Krak przewrócił oczami patrząc na władcę jak na rasowego paranoika, jak to określają magowie.
-Rozumiem… na pewno byłeś do niego bardzo przywiązany, wiele książąt tak czyni, ale musisz mi wybaczyć panie. Nie zajmuję się takimi sprawami.
-Gówno rozumiesz. Pies był hałaśliwy i gryzł mi buty. Sam bym bo gdzieś zakopał, ale to cholerny prezent od Księcia Pana – niech sczeźnie, cholernego Wallara. – uspokoił się chłepcąc wino i znów wsparł usta na dłoni co wyśmienicie upodabniało jego słowa do charkotliwej mowy goblinów. – Zacząłem się bać, bo to się stało kiedy spałem w komnacie obok a przed wejściem stali moi gwardziści.
-Ciekawe. -Krak uniósł brew nieznacznie, nie okazując krzty zainteresowania. – Oczywiście nie wiesz książę, kto może nastawać na twoje życie? – trudno orzec, zapytał czy stwierdził.
-Nie – Lesław rozsiadł się w fotelu ulewając sobie wina na wyświechtane szaty.- Ale chce mieć jego głowę na srebrnej tacy. – uśmiechnął się brzydko, nie zwracając nawet uwagi na nowy winny wzór powstający tuż nad pasem. – Bez zbędnych pytań.
-Mało konkretów mi dałeś książę.
-Mało konkretów jest mi znanych.
-I zapewne nikogo nie podejrzewasz… ani nie zdradzisz mi komu to mogłeś się narazić… - tym razem definitywnie stwierdził miecznik.
-Widzę że się zrozumieliśmy mistrzu – książę wyciągnął przed siebie dłoń wpatrując się w śniadoskórego mistrza mieczy. – Dogadaliśmy się? – powiedział dla odmiany wyraźnie i bez seplenienia. Być może dlatego, że w końcu wyprostował się na krześle. Krak ściągnął czarną rękawicę i uścisnął książęcą prawicę polowskim zwyczajem z czasów wojny północnej. Tutaj widać, wiecznie żywym także wśród arystokracji.
-Dogadaliśmy się. Moja stawka to… na wasze będzie siedemdziesiąt złotych wygórskich… plus dodatki za nieprzewidziane okoliczności.
-Nieprzewidziane…?
-Za każdego fechmistrza, szermierza, najemnika cechowego…
-Słowem rębajłów pierwszej wody – skwitował książę kiwając głową.