Koloman: Księga Przeznaczenia
dcą, zaskarbił sobie szacunek podwładnych, był bowiem sprawiedliwy i nie nadużywał czarnej magii. Płacili chętnie daniny, wiedząc, że pójdą nie tylko do skarbca króla, lecz także na potrzeby kraju. Jednakże, jak się często zdarza, nie wszystkim odpowiadały takie rządy. Zawiązano spisek i wybrano przywódcę - Wolara - który, choć młody, pochodzi ze szlachetnego rodu i jest wspaniałym żołnierzem. W ciągu roku doprowadził do rozłamu w państwie. Gdyby udało im się obalić władzę, to Staria z czasem przestałaby istnieć. Na szczęście w porę pojawił się wojownik, urodzony przywódca, który zorientował się w sytuacji i zaoferował swe usługi królowi San Tuonowi. Ten człowiek bez plemienia, o imieniu Koloman, został najemnikiem i stanął na czele całego wojska, aby stłumić bunt. Przez ponad rok udaremniał spiski, aż w końcu doprowadził do otwartej walki, w której prawie wszyscy spiskowcy zginęli. Uratował się jedynie ich przywódca - Wolar. Wkrótce po bitwie zaginęły o nim wszelkie wieści. Koloman odebrał nagrodę od samego San Tuona II i ruszył dalej w świat, a mściwy Wolar czekał na odpowiednia chwilę, by się zemścić. I ta chwila nadeszła. - Wolar wiele mi zawdzięcza - odrzekł Majron. - Na pewno nas nie opuści. - Już się to stało, zgodnie z moim poleceniem odpłynął na spokojniejsze wody. - Nie wierzę! - krzyknął Majron. - Więc patrz. Mag nakreślił w powietrzu prostokąt. Pojawił się biały ekran, na którym po chwili można było rozpoznać jakieś kontury. Stopniowo obraz stawał się wyraźniejszy i wojownicy ujrzeli dwie galery walczące ze sobą. Na jednej wyraźnie widzieli Wolara dowodzącego marynarzami Panthery. Po dłuższej obserwacji Koloman zorientował się, że drugim statkiem był "Łobuz", należący do Mrocznego Stowarzyszenia. - Chyba nie to chciałeś nam pokazać - Koloman zaśmiał się szyderczo. - Mroczne Stowarzyszenie na pewno zwycięży. - To niemożliwe - Mag stał zaskoczony i nie poruszał się. Koloman wyciągnął zza pasa sztylet i rzucił nim w sam środek obrazu. Prostokąt rozprysnął się w powietrzu, a nóż przeleciał przez salę i wbił się w pierś siedzącego maga. Ten wrzasnął przeraźliwie i próbował wyciągnąć stalowe ostrze, które wbiło się aż po rękojeść. Kolejne, coraz słabsze wysiłki nie przyniosły rezultatu i przy ostatnim ruchu krzyknął przeraźliwie i skonał. W jednej chwili ziemia poczęła drżeć, a ściany trzeszczeć. - Wynośmy się stąd! - krzyknął Koloman. - A Brandt? - Majron nadal trzymał kurczowo księgę i z niedowierzaniem wpatrywał się w tron. - Jego nie ma! - zawołał. - I tych głazów pomiędzy ławami też nie. Szybciej - ponaglał Koloman. - Szukajmy wyjścia. Biegli teraz przed siebie kolejnymi korytarzami raz w górę, raz w dół, tak jak prowadziły schody. Wydawało im się, że są w labiryncie bez wyjścia. Sale wyglądały jednakowo - puste przestrzenie zakończone drzwiami lub tylko otworami w ścianach. Zdyszani zatrzymali się w kolejnej komnacie. - Jest coraz gorzej! - krzyknął Majron. - Jeśli nie znajdziemy wyjścia, zginiemy! Czuję coraz większe ruchy ziemi i niedługo ten cały kram zwali się na nas. - Tam są jeszcze chyba jedne schody! - krzyknął Koloman, kierując się w róg komnaty, w którym dostrzegł niewielki otwór. Pobiegł ku niemu. Okazało się, że są to lekko uchylone drzwi. Zaraz za nimi przestrzeń urywała się. Koloman spojrzał w dół i wydawało mu się, że widzi schody. Powoli wymacał nogą kawałek podłoża i postawił na nim stopę, potem drugą. Powtórzył ruch nogą i znalazł kolejny stopień. - Tak, schody w dół! - zawołał Koloman. - Może tam jest wyjście. - Zwariowałeś? - odpowiedział Majron. - To na pewno lochy. Tam nie będzie wyjścia. - A może. Nie mamy innej możliwości. Koloman pokonał już znaczną część schodów, kiedy usłyszał słaby odgłos - jak gdyby uderzenia o kamień. - Coś słyszę! - zawołał do Majrona. - Choć za mną. Majron nadal nie przekonany, zaczął spuszczać się w ciemność. Powoli oczy przyzwyczajały się i można było rozróżnić kontury ścian i schodów. Koloman poczekał na przyjaciela i razem kierowali się ku