Koloman: Księga Przeznaczenia
jeziora, powstała przez wynurzenie części dna morskiego. Pojawiła się nagle, wzbudzając wśród ludzi przestrach i przeświadczenie, że jej powstanie wiąże się z czarodziejskimi mocami. Potwierdzeniu tego przysłużył się także wygląd wyspy. Wielu żeglarzy próbowało już dostać się na nią - jedni z ciekawości, inni w nadziei zdobyci bogactwa, jeszcze inni dla poszerzenia wiedzy - opływali ją dookoła, nie znajdując miejsca, do którego można byłoby przybić. Ogromne głazy, przypominające opierających się o siebie, śpiących rycerzy i demonów, otaczały dokładnie brzegi wyspy. Wyglądało to tak, jakby dostać się na nią można było tylko z powietrza. Koloman wiele słyszał o tej wyspie. Płynąc w jej kierunku, zastanawiał się, ile prawdy było w opowiadaniach wieśniaków o krzykach mrożących krew w żyłach, rozlegających się po nocach, odrażającym nieludzkim śmiechu i masowym odlocie ptaków w pewnych dniach roku. Odsuwając się od obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, zaczął zastanawiać się, jak dostać się na brzeg. Okrzyk "Ziemia!" zbudził go z zamyślenia. Obok niego pojawił się Majron, marynarze powybiegali spod pokładu i wszyscy w milczeniu patrzyli na wynurzającą się na horyzoncie wyspę. Jeszcze trochę czasu minęło i padł rozkaz Panthery: - Spuścić szalupę! Sześciu ludzi do łodzi. Wolar, obejmujesz dowództwo statku! Szalupa wioząca kapitanów, poruszana silnymi rękami wioślarzy, szybko zbliżała się do brzegu. Oczy wypatrywały wąskiego choćby przesmyku, którym można byłoby się dostać do środka. Po długim poszukiwaniu brzegu, kiedy galera znikła im z oczu, za którymś występem skalnym zatrzymali się nagle. Zobaczyli wyraźnie postać człowieka stojącego w przesmyku między skałami. Z odległości wyglądało to tak, jakby skały rozsunęły się dając dostęp do wnętrza wyspy. Na polecenie kapitana łódź dobiła do brzegu. Czterech marynarzy pozostało na straży, a dwóch wraz z Majronem i Kolomanem udało się wolnym krokiem w kierunku mężczyzny. Ten stał nieporuszony, czekając. Jakież było zdziwienie kapitanów, gdy przekonali się, że mężczyzną był Hrabia Brandt. Po pierwszych okrzykach i powitaniu hrabia poprowadził gości w głąb wyspy. Po drodze jednak milczał, co zdziwiło Majrona, znającego go z uprzejmości i wręcz gadatliwości. W ciszy dotarli do domostwa, które wyłoniło się nagle zza bujnej zieleni. Kiedy wchodzili po schodach, okazało się, że są sami - Brandt i dwaj marynarze zniknęli. Kierując się odgłosami dochodzącymi z głębi domu, dotarli do wielkiej sali. Bez sprzętów i ozdób robiła ponure wrażenie. Pod ścianami umieszczono luźno kilka ław, a po środku tron. Zdumieni wojownicy zauważyli, że były to umieszczone obok siebie rzeźby wymarłych - jakby demonów, ułożonych na kształt tronu. Rozejrzeli się jeszcze raz po sali i stwierdzili, że tych rzeźb jest dużo więcej - pomiędzy nimi właśnie stały ławy, które zauważyli wcześniej. Nieokreślone uczucie niepokoju wtargnęło w serca wojowników. Nagle usłyszeli słaby odgłos dochodzący zza pleców. Machinalnie odwrócili się i ujrzeli wyłaniającego się z cienia starca. Ciało jego okryte zielonym aksamitem, płynęło jakby w powietrzu. Zbliżył się na odległość kilku kroków i wbił wzrok w rycerzy. Koloman i Majron równocześnie chwycili za miecze. Mężczyzna uniósł dłoń i wymamrotał coś szeptem. Ręce obydwu wojowników zdrętwiały i wypuściły broń, która z chrzęstem upadła na posadzkę. - Kim jesteś i czego chcesz? - zdenerwował się Majron. - Jestem pewien, że nie słyszałeś o mnie. Niech Ci wystarczy, że jestem jednym z Wyższych Magów. To, co pokazałem przed chwilą, jest tylko kroplą moich umiejętności. - Ale czego chcesz? - wmieszał się Koloman. - Gdzie jest Brandt i nasi ludzie? - Hrabia Brandt nie jest mi już potrzebny. Spełnił swoje zadanie - mag zaśmiał się piskliwie. - Zadanie? Jakie zadanie? - dopytywał się Koloman. Mag podszedł do tronu i powoli usiadł na nim. Chwilę milczał, a potem odrzekł: - Chyba muszę wyjaśnić to od początku. Wszystko zaczęło się wiele, wiele lat temu. Mój ojciec, wielki czarnoksi