Koloman: Księga Przeznaczenia
, umieszczone na wysokości dorosłego człowieka. Majron podsunął rękę z pierścieniem do otworu. Wartownik widocznie poznał znak, ponieważ wydał rozkaz: - To Majron - otwierać! Maj nie zwracał uwagi na ukłony żołnierzy. Prowadził Kolomana za sobą wąską uliczką, wiodącą do centrum. Gdzieś niedaleko rozlegały się odgłosy walki. Zanim dotarli na miejsce okazało się, że po walce pozostały jedynie niewielkie ślady - tak jakby ktoś spłoszył walczących. Zastanowiło to Kolomana, lecz Majron zbagatelizował sprawę: - Powód był pewno prosty - wino lub dziewczyna - i wywietrzał im z głowy wraz z pierwszymi ciosami. - Pewnie masz rację - odpowiedział Koloman. Ruszyli dalej i po kilku minutach dotarli do karczmy. Po spożyciu soczystej pieczeni popijanej tęgim winem, wojownicy zatroszczyli się o wierzchowce, a następnie ułożyli do snu. Noc przeszła spokojnie i Koloman budząc się, pomyślał, że to chyba pierwszy posiłek, jaki zjadł w tawernie spokojnie, bez burdy. - Na brodę Barda, to dziwne. Następnego dnia ruszyli o świecie i bez przeszkód przebyli pustynne połacie Zardonii. Zatrzymali się dopiero nad Jeziorem Gahra. - Potrzymasz przez chwilę? - zapytał Majron, zsiadając z konia i rzucając jego uzdę Kolomanowi. - Oczywiście - Koloman chwycił w locie uzdę ogiera i z zaciekawieniem zwrócił się do towarzysza - Dokąd idziesz? - Zaraz wracam, dam tylko znak moim ludziom - odpowiedział Maj i zniknął za najbliższym wzniesieniem. Z tego miejsca dokładnie widział zakotwiczone opodal statki. Były to galery, w większości dwudziestoczterowiosłowe dwustutonowce. Na takich statkach, ożaglowanie osadzone na niskich masztach, służyło tylko do pomocy. Statki poruszane były siłą mięśni i ich prędkość zależna była od tempa wiosłujących. Wśród kilku galer wyróżniała się jedna o wyższych burtach i osłoniętym dziobie. Z daleka nie było tego widać, ale znawca od razu mógł się zorientować, że to statek wojenny, przeznaczony do dalekich wypraw. Dwa rzędy wioseł oraz trapezowe ożaglowanie rejowe zapewniały większą szybkość. Przy doświadczonym kapitanie i załodze statek ten był bardzo groźnym przeciwnikiem. Na maszcie nie powiewała żadna flaga, a sam okręt wyglądał jak wymarły. Okazało się jednak, że gdy tylko Majron zatrzymał się i wykonał upierścieniowaną dłonią kilka powolnych, dla postronnego widza dziwnych ruchów, statek ożył. Rozległ się głos komendy i po chwili spuszczono szalupę. Czterech ludzi z załogi statku - Tyberyjczyków - szybko popychało łódź do przodu. Majron nie czekał, aż szalupa dopłynie do brzegu. Odwrócił się i skierował w miejsce, w którym pozostawił przyjaciela. - Wszystko w porządku - stwierdził. - Statek Panthery oczekuje nas w pełnej gotowości. Łódź płynie po nas i za chwilę obejrzysz moje "wodne królestwo". - Z ochotą - odpowiedział Koloman. - Czas byłby odpocząć. Tylko co zrobimy z wierzchowcami? - Nie martw się o nie, moi ludzie będą wiedzieli, gdzie je ukryć. Ruszajmy. Wojownicy skierowali się ku łodzi. Tyberyjczycy powitali okrzykiem swego kapitana i wstrzemięźliwie - z ciekawością - jego towarzysza. Majron odpowiedział na okrzyki i wsiadł pierwszy do łodzi. Koloman zajął miejsce naprzeciwko. W milczeniu dopłynęli do statku i wdrapali się na pokład. Z gromady marynarzy wysunął się młody mężczyzna, cały w zbroi, i ukłonił się przybyłym. - Witam, Kapitanie - odezwał się do Majrona. - Jesteśmy na Twoje wezwanie, każdej chwili gotowi do odpływu. - Dobrze, Wolar. Poznaj Ty, i Wy wszyscy, mojego starego przyjaciela z "Łobuza". To Kapitan Skull - powiedział głośno Majron. W oczach Wolara ukazał się błysk, jednak w chwilę później, gdy podawał rękę Celtowi, głos jego brzmiał szacunkiem. - Miło mi poznać Cię, Kapitanie - powiedział. - Cieszysz się wśród nas głębokim szacunkiem i ogromną popularnością. - Dziękuję Ci - odparł Koloman. Wolar zwrócił się teraz do Majrona: - Dokąd ruszamy i kiedy? - Natychmiast - brzmiała odpowiedź. - Na Wyspę Śpiących. Koloman wami pokieruje. * * * Wyspa Śpiących, zlokalizowana na północy