Kawiarniana znajomość
- To coś innego.
- Dlaczego?
- … Bo to coś innego. Nie pyta pan serio?
- Całkiem serio.
- Nie porówna pan gry na wiolonczeli do sekcji zwłok.
- A dlaczego? Przecież gra na wiolonczeli przenosi panią w inny świat, gdzie jest pani samotna. I może doświadcza pani czyjejś obecności, albo tylko - odczuwa pani jej brak. Dlaczego pani śmierć traktuje jak cierń w oku? Śmierć też jest muzykiem, często ciszą.
- Jest pan taki romantyczny… A we mnie tylko ciekawość. Pańska praca jest ciekawa. Nie szukam w niej pretekstu do wielkich słów. Śmierć bliskiej osoby jest dramatem, tragedią… Taka jest śmierć.
- Sprowadza mnie pani na ziemię. Ma pani rację. Człowiek, który traci grunt pod nogami, szuka wielkich słów, które by mu zastąpiły utraconą równowagę. Ale to się nie udaje.
Chwilę milczeliśmy.
- Cieszę się, że pana spotkałam… - Nie było w jej głosie udawania. Teraz już wiedziałem, że mi nie ucieknie.
- Możemy mówić sobie po imieniu? – zapytałem.
- Luiza…
- Jacek.
- Przydałby się bruderszaft… - uśmiechnęła się.
- Do bruderszaftu wrócimy. Bez niego ani rusz.
- Widzę, że masz jakieś plany. Czy je poznam?
- Moje plany, to wyjść stąd i gdzieś pójść z tobą. Ale koniecznie wyjść stąd.
- To dziwne miejsce… Czuję się tu, jakbym była grzesznicą.
- A wiesz… i mnie nie opuszcza poczucie grzechu – starałem się nie roześmiać.
- Chyba oboje jesteśmy grzesznikami. A może ci biedacy też? – spojrzała na siedzących ludzi, cichych, jakichś przymuszonych do tej cichości.
- Niedługo stąd wyjdziemy i zapomnimy o tych biedakach.
- Masz rację. Co wcale nie oznacza, że tych ludzi już tu nie będzie. My też, na zawsze staniemy się duchami tej kafejki.
- Tak dzieje się zawsze… Kogo lub czego się dotkniemy, już rości sobie prawo, by uważać nas za naszych krewnych. A gdy tylko przyznamy im takie prawo, szybko nas zawłaszczają. W końcu stajemy się niewolnikami własnej wyobraźni, która ustanawia własne prawa, okrutne, nie określone słowami prawnika, bezkarne.
- Z wyobraźnią nie ma żartów – uśmiechnęła się.
- A ty? Nie boisz się, że wiolonczela weźmie cię w jasyr?
- Już mnie wzięła.
- I nie boisz się, że zrobi z tobą, co zechce?
- Chyba jestem nieuleczalnie chora, bo jest mi to obojętne.
- To wyobraź sobie siebie siedzącą na krześle, na scenie. Jesteś oświetlona punktowym światłem, a wokół ciebie mrok. Grasz coś pięknego i tak smutnego, że ukryty w mroku słuchacz odpływa sobie w swój świat, a czyni to tak skutecznie, że po wyjściu sali idzie do ubikacji i wiesza się na pasku od spodni. Nie sądzisz, że ten biedak zasłużył sobie na taki los? Jak myślisz, czy twoja gra ma moc stwarzania faktów? Bo przecież grasz dla innych?
- Jacek… z tym wisielcem, to przesada. Z równym powodzeniem mógł się powiesić nie chcąc słuchać już gderania żony. Samobójców nam przybywa, i nie sądzę aby to miało coś wspólnego z ich zamiłowaniem do muzyki poważnej.
- Szkoda… Po każdym koncercie wzrastałaby liczba moich klientów. Choć, oczywiście… zaakceptowałbym podcięcie żył, skok z wysokości, a nawet dobrotliwą truciznę. Mój fach miałby wzięcie.
- Żartowniś z ciebie.
- Ciut humoru w moim zawodzie nie zaszkodzi.
- Jacek… Nie chcę być z tobą w twojej pracy.
- Przepraszam. Czasami plotę głupstwa. Lubię puścić wodze temperamentowi, a z nim, wiadomo, jak bywa. Najczęściej ukazuje prawdziwe oblicze swego patrona. Jeśli jest głupcem, mówi o tym bez wahania. Więc przez chwilę widziałaś mnie nagiego.
- Za bardzo coś gmatwasz…
- Komplikuję sobie życie?