Kawiarniana znajomość
- Chyba jesteś przewrażliwiony… Może powinieneś gdzieś wyjechać, odpocząć…
- Wiesz… chyba nie mam z kim porozmawiać. A ludzie… ciągle coś złego węszą.
- Rozumiem ich.
- Jesteś po ich stronie?
- Nie ma innej strony. Zmuszasz ich do myślenia, a u nich lęk i zachowanie strusia.
- A ty?... Tobie nie przeszkadza, że jestem… że kroję tych biedaków, i nawet to lubię?
- Nie przeszkadza mi.
- Jesteś szczera? To nic nie kosztuje.
- Przecież problemem nie są ci inni, tylko ty.
- Masz rację.
Chciałem jej powiedzieć, że naprawdę ma rację, i że ją lubię, ale to byłoby… zgubne. Dla mnie. Przecież od początku grałem, i choć byłem przejęty swą grą, to przecież grałem. Chciałem tylko jednego. Uwierzyć w przeznaczenie. A jednocześnie, gdzieś w głowie, usłyszałem cichutki dzwonek, który przed czymś mnie ostrzegał. By sprawy toczyły się ślepo… By nie brać na serio… Bo bliskość wcale nie jest ciekawa. Tylko męcząca.
…Właściwie nie było o czym rozmawiać. Jej palce były sztywne, naprężone i w oczekiwaniu. Domagały się pieszczoty. Westchnąłem i rozejrzałem się po kawiarni. Było w miarę cicho. Gruby prokurator z twarzą jak księżyc pałaszował sałatkę. Zamyślona kobieta obok coś przeżuwała. Trochę sennie i w poczuciu winy snuły się osoby. Spojrzałem w okno, potem na swe ręce. Gdzieś w głębi poczułem coś grząskiego. Stać mnie jednak było na gest. Mały ruch dłonią w jej stronę.
Spojrzała uważniej. Po chwili się ożywiła. Jakby coś wiedziała, i nie chciała powiedzieć. Uniosła filiżankę z kawą, chwilę o czymś myślała, potem odrzuciła w tył kosmyk włosów, opadający na policzek, i rozejrzała się spłoszona.
Zastukałem palcami o stół.
- Nic nie mówisz? – jej głos był trochę niższy.
Ubrana w żakiecik, jak wzorowa uczennica, i z łamiącą się linią warg, wyglądała cudacznie. Zaczęła mnie kokietować. Jej noga lekko dotknęła mojej. Poczułem ochotę na odlot do krainy zapomnienia. Jej rajstopy były mi bliższe niż wszystkie pytania, które chciałem jej zadać. Moja noga lekko pchnęła jej nogę. Uśmiechnąłem się, a potem roześmiałem się z tej gry, która kończy się jak każda przygoda. Nasze spojrzenia mieszały się w splocie idiotyzmów. Lecz ważne było to, że się rozumieliśmy.
- Dziwną maszyną jest człowiek… - odezwałem się. – Delikatny, a tak twardy, że można nim łupać orzechy. Sam nie wiem, czy już nie jestem dziadkiem do orzechów.
- Wydaje mi się, że wciąż się gdzieś śpieszysz… Chyba jesteś… trochę teatralny, trochę dramatyczny… Jacek, nie jestem złośliwa – dodała szybko.
- Więc dramatyczny? – wiedziałem, że nie jest złośliwa.
- …I teatralny. Jakbyś wciąż stał na scenie, i rozglądał się za kimś… Za jedynym widzem, ukrytym gdzieś w mroku, do którego kierujesz słowa, i gesty. Chyba nieprzypadkowo wspomniałeś o mojej grze na scenie, i o ukrytym w mroku słuchaczu, jedynym, na którym moja gra robi wrażenie.
- Więc i ty czujesz, że ktoś taki istnieje?
- To tylko słowa.
- Słowa? Tylko słowa?
- …Słowa, słowa, słowa…
Chyba się zamyśliła. Gdzieś po jej włosach wałęsało się światło.
Czy ona, to ona?
Chciałem, by to była tylko kawiarniana znajomość, a jednocześnie pragnąłem ją mieć na własność. Zbyt szybko to się działo.
Moja miłość narodziła się nad stołem sekcyjnym, teraz siedziała przy mnie, a ja nie mogłem uwierzyć w przeznaczenie.
- Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że się spotkamy – mówiłem unosząc filiżankę, cholernie ciekawy jej reakcji.
- Naprawdę? Więc nasze spotkanie, to przeznaczenie? A nie sprawka urzędniczego wezwania?
- Nie wierzysz w przeznaczenie?
- Czy to fatalizm?