Kawiarniana znajomość
- O pani.
- Przecież się nie znamy.
- Tak, to prawda. Jeszcze się nie znamy.
- Jeszcze?
- Chciałem powiedzieć, że cieszę się mogąc tu z panią rozmawiać.
- Miło mi…
- Pani pierwszy raz w sądzie?
- Tak pan sądzi?
- Wydaje mi się, że była pani… trochę spięta.
- To było widać?
- Tylko trochę.
- Jest pan ekspertem?
- … To normalne zachowanie.
- A pan? Nie odczuwał tremy, jakiegoś niepokoju?
- Za każdym razem tak się czuję. Nauczyłem się jednak traktować obecność w sądzie jako część swojej pracy. Jednak, trochę napięcia, niepewności, i mimo wszystko… poczucie bycia marionetką, zawsze mi towarzyszy.
- Marionetką?
- Może to nie jest właściwe słowo. Sąd przypomina mi jednak teatr. Dla tego teatru przyczyna kolejnego posiedzenia jest mało istotna. Role są rozpisane. I każdy musi swoją zagrać. Biegły, taki jak ja, też ma przydzieloną rolę.
- Nie lubi pan tych rozpraw?
- Nigdy się nie przyzwyczaję do częstych poniżeń, jakie niesie bycie bezwzględnie podporządkowanym machinie sądowniczej. Mam na myśli bezduszność tej machiny. I nie myślę tu o sobie.
- A ja mam nadzieję, że już nie będę musiała tu przychodzić.
- Wierzę pani. Cieszę się jednak, że właśnie dzisiaj musiała pani tu przyjść.
Spojrzała trochę kokieteryjnie.
Piliśmy kawę, i patrzyliśmy gdzieś przed siebie. Ja chyba o niczym nie myślałem. Czułem się dobrze, pełen byłem siebie, syty, zadowolony. I o niczym nie myślałem.
Mogłem teraz spojrzeć na nią odważniej, lecz nie nachalnie. Jakbyśmy się już na tyle znali, by nie widzieć w swych twarzach rażącej obcości.
- A wie pani… lubię tę kawiarenkę – przerwałem milczenie. – Często tu bywam. To znaczy… gdy muszę tu być. Ta pani w okienku, która sprzedaje, sama przyrządza kanapki. Są wspaniałe. Takie jakie lubię. Małe, i dużo na nich dobroci. Poza tym jest miła… Lubię posiedzieć w rogu sali i przyglądać się ludziom. Często można poznać kto jest kim. Kto jest na bakier z prawem, kto adwokatem… To ciekawe tak patrzeć.
- Gdybym musiała tu bywać, pewnie też bym tak sobie patrzyła, i odgadywała ludzkie losy. Czy to cecha wrażliwości, czy nudy?
- Pewnie jedno i drugie… Ale gdybym musiał dla wrażliwości szukać towarzysza, wybrałbym poczucie humoru. Sama wrażliwość, to duży krok w objęcia psychiatry. A nuda? Tu, w sądzie, można spotkać dużo ciekawych typów. U niektórych osób widownia działa stymulująco na ich wrodzoną potrzebę aktorstwa.
- Wolę pozostać w swoim świecie, i nie szukać czegoś, czego nie zgubiłam.
- Mój świat też ma niewiele wspólnego z tym teatrem.
- Jest pan… lekarzem?
- To wahanie, to brak odwagi w zadaniu konkretnego pytania?
- Ma pan rację… Jest pan lekarzem, ale… robi pan sekcje zwłok?
- Zajmuję się medycyną sądową. Jestem anatomopatologiem.
- Nigdy nie spotkałam anatomopatologa.
- A ja nigdy nie poznałem wiolonczelistki.
- Chyba bardziej… hm, intrygujące, jest spotkać anatomopatologa.
- Mogę się tego domyślać. Już tak się zrosłem ze swoją pracą, że jedynie mogę się tego domyślać.
- Dla mnie, to naprawdę intrygujące, i jakieś… zakazane.
- Nie dziwię się. Śmierć stała się tematem tabu. Ukrywamy ją, wolimy o niej nie myśleć. A jeśli już, to z flakonikiem perfum przy nosie. A najlepiej, by była podobna do przesyłki pocztowej, której nie ma potrzeby otwierać, bo zawiera plik reklamówek jakiegoś biura podróży, a my się nigdzie nie wybieramy.
- Ja naprawdę nic złego nie miałam na myśli.
- Wiem… Jestem trochę rozżalony. Bo jest tak, że żyję ze śmierci. To fascynujące.
- Fascynujące?
- A pani? Czy gra na wiolonczeli nie jest fascynująca?