Hala Numer Pięć
- Kto tam? – zapalił latarkę, słup
światła skierował w miejsce gdzie przed chwilą, jak mu się wydawało, stała
postać. Nie było tam jednak nikogo. – Jest tu kto? – kolejne pytanie również
zostało bez odpowiedzi. Obracając się wokoło oglądał całą halę, kawałek po
kawałku, świecąc w obserwowane miejsce latarką. Nikogo nigdzie nie było,
obejrzał całą halę raz jeszcze. Wyłączył latarkę i chwilę nasłuchiwał, ale
wokoło panowała cisza. Zdawało mu się, że nawet wiatr stanął w miejscu. Doszedł
do wniosku, że musiało mu się wydawać. Wrócił do robienia zdjęcia, które przed
chwilą, był tego pewien, nie wyszło jak należy. Przez głowę przeszła mu myśl,
że może jednak coś będzie z tamtego zdjęcia, może powstanie jakiś ciekawy
efekt, ale i tak warto zrobić to ujęcie jeszcze raz. Lewa ręka znowu znalazła
się na obiektywie, żeby ustawić ostrość. Czuł jak kiełkuje w nim niepokój,
który powoli przeradzał się w strach. Starał się zapanować nad sobą, ale nie
był w stanie. To zdjęcie również nie wyjdzie, pomyślał czując jak trzęsą mu się
ręce, nie był w stanie jednak nad tym zapanować.
xxx
Dobrze
tak kutasowi, mógł się ze mnie nie naigrywać, teraz ktoś pokonał go jego własną
bronią – myślał Maciek idąc mrocznym korytarzem. Słyszał gnieżdżące się w
ciemności szczury, które uciekały od światła latarki. Przed twarzą trzymał,
niczym połowę gardy, jedną rękę, która miała zbierać pajęczyny zanim ta
nieprzyjemna, lepka sieć znajdzie się na jego twarzy.
Ciekawe, dokąd tędy dojdę, zastanawiał
się. Korytarze zdawały się nie mieć końca, mimo to nie miał zamiaru się wracać.
Ściany niegdyś zapewne białe, dziś były pożółkłe, gdzie niegdzie brakowało
tynku i widać było mur z czerwonych cegieł. W niektórych miejscach widać było
wyraźne zacieki i grzyba od wilgoci. Niemal przez całą długość, jaką Maciek do
tej pory przebył na złączeniu sufitu ze ścianą były gęsta sieć pajęczyn
tworzące jakby dwa dodatkowe korytarzyki. Co kilka metrów z sufitu zwisały
potłuczone resztki żarówek, kiedyś zapewne dobrze oświetlające całą długość
korytarza. Podłoga pełna była gruzu, kamieni, drewnianych belek i desek,
czasami trafiał się martwy szczur. W powietrzu unosił się nieprzyjemny wilgotny
zapach stęchlizny. W jakiś dziwny sposób
Maciek czuł się spokojny, a nawet szczęśliwy.