Gumka
III
Rodzinny obiad.
Taka mała, krótka przyjemność. Jedna z tych, które są przyjemne tylko i wyłącznie gdy są krótkie, niezależnie od rozrywkowości odwiedzanej rodzinny. Szczególnie jeżeli jest nasza. Ta niepisana reguła obowiązuje prawie wyłącznie mężczyzn.
-Jedno pytanie o moją żonę i spalę tę chałupę - mruknął Edward, po czym wyszedł z samochodu i ruszył brukową alejką. Po otworzeniu furtki przystanął na chwilę i omiótł wzrokiem znajome kwiaty i drzewa. Oglądał je już milion razy, lecz za każdym napawały go ciepłym uczuciem. Czymś między ulgą a poczuciem bezpieczeństwa. Z progu domu pomachała mu matka.
Uśmiechnął się.
Stwierdził, że nic się tutaj nie zmieniło. Kwiaty właściwie nie dekorowały, tylko wypełniały ogród. Owocowe drzewa wystawały znad ich płatków, doszczętnie dominując krajobraz. Stojąc w bramie wszystko to przywodziło na myśl kolorową dżunglą. A po przejściu jedynie paru kroków, miało się z kolei wrażenie, że jest się w wnętrzu kwiatu. Jakby furtka nie prowadziła do ogrodu tylko bezpośrednio w środek natury, w jej kwintesencję barw i zapachów.
Pośrodku tego wszystkiego stał najbrzydszy dom jaki można sobie wyobrazić. Prosta i równa kolumna szarego budynku przypominała cegłę, będąc tym samym okrutną pamiątką „starych, dobrych czasów”. Jednakże było to także jedno z tych miejsc, których urodę tworzą wspomnienia. Był to dom na który nie patrzy się okiem technicznym, tylko tym drugim, którego nie da się określić niebanalnie. Oko to nigdy nie pokazuje ścisłej prawy, dzięki czemu właśnie ono stwarza piękno. Właśnie tym okiem patrzył Edward na otoczenie, widząc przez nie swoje dzieciństwo.
I kompot z truskawek.
Ten ostatni nawet całkiem realnie bo właśnie trzymała go jego matka.
- Przyjechałeś w końcu do wyrodnej matki! - Przywitała go z uśmiechem.
- To z głodu. - zaczepił Edward.
- Gdzie z łapami?! Zostaw dzbanek! Później się napijesz. Idź za dom, ciotki już tam siedzą. Albo nie. Idź na górę i przynieś szklanki. Z kompotem Cię nie poślę, bo wszystko wychlejesz.
- Nie prawda mamuś...
-Wiem kogo wychowałam! Idź na górę.
Dom był przestronny oraz cały w jasnych barwach, których nazw nie zna żaden szanujący się mężczyzna. Wystrój nie był zbyt bogaty, ale też nie kiczowaty. Wydawał się zaprojektowany tak aby przyciągać i zatrzymywać w ścianach słońce. Sekunda w takim domu niezależnie o wieku, daje więcej wytchnienia niż tydzień pod palmami. Edward uśmiechnął się znowu.
Wszedł na piętro, a później do kuchni, zabierając tackę ze szklankami. Od razu odłożył tackę ze szklankami i poszedł do pokoju obok. Był to niewielki salon pełen zdjęć, wygodnych kanap i kolorowych firanek. Było tam bujane krzesło, które w jednym momencie mogło zmienić się w czołg lub statek kosmiczny. Wystarczyło jedynie mieć mniej niż półtora metra lat.
W kącie stał wielki, stary telewizor pełen japońskich bajek i czterech żołnierzy w hełmofonach. Niedaleko niego była szuflada, która właśnie przyciągnęła naszego bohatera. Szuflada była tak naprawdę barkiem, ale przez lata przystosowała się do potrzeb kolejnych dziecięcych pokoleń. Edward włożył w nią rękę wyciągając na raz dziesięć landrynek.
Wrócił po szklanki i zaniósł je do ogrodu, nerwowo połykając cukierki, aby nikt nie zauważył ich konsumpcji. Gdyby ktoś go przyłapał musiałby zawrócić i przynieść trochę dla każdego.