¯uaw ¶mierci
Na styczniowe niebo wschodzi³o S³oñce, leniwie wychylaj±c siê znad bia³ej linii horyzontu. Jego pob³a¿liwe i nostalgiczne promienie, siêgaj±c coraz dalej sprawia³y, i¿ puszysty ¶nieg cudownie skrzy³ siê, za nic maj±c zbli¿aj±c± siê wiosnê. Wszystko zdawa³o siê wzrastaæ w si³ê w obliczu promieni s³onecznych. Zarówno polany i ³±ki, teraz przykryte warstw± bia³ego puchu, jak i ¶pi±ce snem zimowym drzewa sprawia³y wra¿enie jakby wiêkszych i potê¿niejszych. Za spraw± tej cudownej jasno¶ci, która rozla³a siê wszêdy po bia³ym pokryciu natury, w oczy bi³a nadzieja nadchodz±cej wiosny, która ostatecznie zwyciê¿y okres zimowego zastoju w ¿yciu przyrody.
Jednakowo¿ na drodze promieni, które dotychczas beztrosko zalewa³y wszechobecn± biel, stan±³ obiekt obcy, zupe³nie nieadekwatny do cudownego styczniowego krajobrazu. Niezwyk³a, bo jak¿e ró¿na od otoczenia, postaæ sta³a na ¶rodku od¶nie¿onej i posypanej piaskiem drogi, która po obu stronach graniczy³a z zamar³ymi obecnie polami. By³ to niezwykle odziany cz³owiek, albowiem ca³kowicie spowija³ go kolor czarny, a jedynie nakrycie g³owy ró¿ni³o siê barw± od reszty stroju; jego g³owê zdobi³ czerwony fez z paskiem bia³ego futerka naszytym na oko³o i zwisaj±cym czarnym frêdzlem.
Jego wytworny ubiór, wyraz skupienia i powagi na twarzy, a tak¿e karabin z bagnetem przewieszony przez prawe ramiê sprawia³y, i¿ prezentowa³ siê on doprawdy niebywale, kiedy stoj±c tak w osamotnieniu wyczekiwa³ czego¶, tyko jemu wiadomego.
Wtem da³o siê s³yszeæ rosn±ce dudnienie; z pocz±tku prawie nies³yszalne, stawa³o siê coraz g³o¶niejsze i bogatsze o inne d¼wiêki. Mê¿czyzna na ¶rodku drogi wyci±gn±³ rêce z kieszeni i z niezmiennie powa¿nym wyrazem twarzy, rozpi±³ swój surdut ukazuj±c wspania³± czarn± kamizelkê z naszytym du¿ym, bia³ym krzy¿em. Nastêpnie zdj±³ z ramienia karabin, ceremonialnie nabi³ odprzodowo i uwieñczy³ nak³adaj±c z ty³u kapiszony; broñ by³a gotowa do strza³u, a odg³osy zza wzniesienia ju¿ doskonale s³yszalne i zrozumia³e. By³ to têtent kopyt pary koni i rozmowa dwóch je¼d¼ców; nie rozmawiali oni w ojczystym jêzyku cz³owieka ubran