Gumka
Spacer był przyjemny i owocny. Edward złapał w kadrze swojego obiektywu jelonka i parę ptaków. Niby nic lukratywnego, ale zawsze coś. Do tego rozpierał go niesamowity spokój. Nie tylko z powodu rodzinnego otoczenia, ale nie uprzedzajmy wypadków. Czuł się tak pewnie, że pierwszy raz od bardzo dawna, jego ręka nie spoczywała w lewej kieszeni.
Miał tylko mały problem z wiatrem, a zwłaszcza gdy strona nawietrzna padała na jego plecy, ponieważ odczuwał pewien dyskomfort. Ale już w jego głowie rodził się sposób temu zapobieżenia.
-Wystarczy podszyć spodnie...
-Co mówisz Edziu?
-A nic...
W tym momencie Zosia odkryła, że w swoich małych, kartoflowatych nóżkach posiada jeszcze sporo energii. Uznała przy tym, że musi spożyć ją poprzez bieg i skoki na ramiona wszystkich chętnych. Czyli jednym słowem, wszystkich w pobliżu.
Rzuciła się na Edwarda. Ten z lekkim przerażeniem na twarzy zrobił wszystko by nie brać jej na ręce, a jednocześnie ochronić ją przed każdym cieniem zagrożenia. Bardzo lubił dzieci, ale bał się, że zrobi mimowolnie krzywdę ich wydelikaconym ciałkom. Obawiał się, że złapie za jakiś nerw czy kostkę w wyniku czego ten mały krasnoludek wybuchnie.
Tym razem było bardzo niebezpiecznie, Zosia uchwyciła się jego nogawki i zaczęła się wspinać.
- Mount Everest!
- Skąd ona zna takie słowa?
-Szkodliwość telewizji.
-Cholera!- Krzyknął przerażony Edward przewidując katastrofę.
Wychodząc z domu, przewidział spacer po lesie, ognisko bądź ubłoconego psa. Założył więc stare, znoszone spodnie. Ten model posiadał jednak pewne defekty. Należał do nich zniszczony, zardzewiały guzik, położony w centralnym miejscu. Taki guzik może się urwać w każdej chwili, pod każdym większym obciążeniem. Na przykład pod ciężarem małego, skaczącego dzieciaka.
Guzik wyleciał z hukiem.
Spodnie opadły, odsłaniając niecodzienny widok, niemal gwarantując traumę wszystkich obecnych. Ciotka stojąca za naszym szanowanym fotografem krzyknęła.
-Edward! Co ty masz na sobie?!
Był całkowicie i niezaprzeczalnie załamany. Do tego czuł się już zupełnie chory. Chodził jak we śnie, pozbawiony wszelkich sił. Myśli zaprzątały mu tylko… gatki. Bez rozwiązania tego problemu nie mógł dalej funkcjonować. Była to granica, po której drugiej stronie świtało normalne życie z zwyczajnymi kłopotami. Choćby takimi jak absencja pieniędzy, nadmiar rachunków czy poszukiwanie kolejnego zlecenia.
Teraz jednak miał problem o wymiarach i randze drzazgi. Niby zupełnie niepozorna, ale gdy utkwi w stopie, uniemożliwi zajęcie się czymkolwiek innym.
Poprzedni Edwardowy pomysł z okrojeniem swojej bielizny tak by pozostały tylko jej nieliczne elementy, nie był najlepszym rozwiązaniem. Było tak bardziej z powodu moralnego. Czuł się kompletnie zagubiony, skołowany i sfrustrowany. Musiał coś wymyślić… I to już.
-Muszę coś wymyślić... I to już. Moment, a jakby tak... Gumka? Chyba warto spróbować.
VI
Wokół Edwarda rozgrywał się bal. Całkowicie zwyczajny, typowy i szablonowy bal. Wypełniony był mnóstwem zbyt bogatych, ekscentrycznych i narcystycznych indywiduów. Więcej od nich w pomieszczeniu było tylko kubańskich cygar. I wszystkie były w rodzaju zwanym „Churchill”, który charakteryzował się rozmiarem proporcjonalnym do ego posiadacza. Zaraz koło cygara, okraszony dymem, stał kolejny powód do salonowej dumy, zazwyczaj ubrany w sukienkę. Był on ciekawą mieszaniną kobiety, plastiku i farby. Niestety nie sposób było odgadnąć który z tych składników był wewnątrz, a który z zewnątrz. Damy te emanowały wszystkim tym co było wystarczająco kosztowne aby tym emanować. Robiły to przy pomocy ubrania, które nabywano patrząc tylko i wyłącznie na metkę z ceną. Biżuterią za którą można by nabyć całe pokolenie książąt i perfumami, zawierające minimum jeden gruczoł z już wymarłego gatunku.