Gumka
1
Edward był z zawodu jak i pasji fotografem. W swoim środowisku bywał rozpoznawany oraz szanowany ze względu na swoją nietuzinkową twórczość. Było tak, ponieważ Edward odrzucił ówcześnie panujący nurt abstrakcyjnego tworzenia foto-grafik i powrócił do klasycznej fotografii. Często powtarzał, że zdjęcie momentu, który wydarzył się pierwszy i ostatni raz w wszechświecie jest bardziej warty uwagi niż zawiła alegoria. Tak na przykład, wierzył że lepsze jest zdjęcie dwóch niedźwiedzi wyglądających jak tancerze flamenco niż uwiecznienie rozgwiazdy powieszonej na fioletowym wieszaku, symbolizującej prawa o które walczył Pancho Villa. Zwłaszcza, że przesłanie tego drugiego, prawie zawsze było rozumiane jedynie przez samego autora.
Można powiedzieć, że Edward był utrwalaczem nieprzewidywalności świata. Był także kawalerem, co w jego wieku sprawia, że to co napisano powyżej całkowicie traci na znaczeniu.
Nasz bohater właśnie wszedł na główny plac miasta, w którym się urodził. Było gorące popołudnie, które z całych sił parzyło jego dłoń, trzymającą mały aparacik. Należy zaznaczyć, że jego zawartość nieraz przekraczała wartość sprzętu. Swoją lewą dłoń cały czas trzymał w kieszeni spodni. Nawyk dość niezauważalny, ale w tej historii kluczowy.
Edward spacerował powoli ciesząc oczy harmonijną mieszanką przyrody i odnowionych budynków okalających rynek. Długie rzędy rozświetlonych wieczornych słońcem drzew dawały cień zakochanym parą, które okupowały ławki i swoje kolana. Dające im tło ściany miały kolor stonowanej pomarańczy, bez śladu graffiti lub napisów chwalących idiotów z nadmiarem czasu. Plac był bardzo typowy dla tego regionu, a fontanna w jego centrum dopełniała wizerunek spokojnego miasteczka. Fontanna ta wyglądem miała przywodzić na myśl letni dmuchawiec. I trzeba przyznać, że robiła to całkiem udolnie. Składała się z kuli na wysokim słupie i setek cienkich rurek, które opryskiwały wodą pobliskie gołębie.
-Wygląda jak jeż z kijem w dupie.- mruknął Edward.
Był jednak zadowolony, że może ogrzewać się w słońcu i w pewnym sensie nazywać to pracą. Tak naprawdę miał tylko ochotę na spacer, będącą chwilą samotności pośród ludzi. Dzierżony aparat miał za zadanie uspokoić sumienie, ponieważ nasz fotograf powinien i mógł zająć się teraz czymś bardziej dochodowym.
Lecz, z drugiej strony, a nuż właśnie w tej chwili stworzy coś niezwykłego? Być może za moment z niebios zleci orzeł bielik by po chwili odfrunąć z ukradzionym pączkiem w dziobie? Przecież, może tak być! Powszechnie wiadomo, że nigdy nic nie wiadomo.
Po godzinie spaceru Edward postanowił odrobinę zaingerować w zwykłość otoczenia. Nie zastanawiał się długo i już po chwili skradał się w stronę utuczonego gołębia trzymając pączek z różowym lukrem. Wychodzi na to, że każdy artysta musi czasem stworzyć coś wymuszenie, by mieć za co kupić więcej pączków.
Pewna młoda kobieta siedząca na podwórku kawiarnianym, nie potrafiła oderwać od Edwarda wzroku. W końcu parsknęła niepohamowanym śmiechem. Obserwowała jak nasz bohater kładzie pączek na krawędzi fontanny, odsuwa się powoli, kładzie płasko na ziemi i czeka. Ogromny gołąb po chwili zbliżył się do pączka, wyciągnął szyję... i uciekł spłoszony przez tego samego człowieka, który tak długo na niego czatował.
Gdyby dziewczyna podeszła trochę bliżej, mogłaby dosłyszeć cichutkie mruknięcie Edwarda: „Mój pączek”. Mogłaby także zobaczyć na wyświetlaczu aparatu łapczywe spojrzenie ptaka i jego otwarty szeroko dziób milimetr przed smakołykiem. Gołąb wyglądał tak jakby w tej chwili spełniał się cel jego życia.