Dialogi z Aniołem Stróżem
- Czy Pan Jezus już przyszedł? - wyszeptał chłopiec, zaledwie poczuł dotyk matczynej dłoni na swoim policzku.
- Jeszcze nie, ale dzisiaj później zaczynam pracę, więc możemy na Niego poczekać razem.
- I weźmiesz swój lampion?
- Oczywiście, po to go zrobiłam. Ubierz się szybciutko, ja w tym czasie przygotuję gorące kakao.
Drzwi nie zdążyły się jeszcze dobrze zamknąć, kiedy chłopiec zabrał się za ubieranie. W innej sytuacji może by się ociągał, ale przecież nie chciał się spóźnić na roraty.
- Szkoda, że adwent trwa tak krótko. Wydaje mi się, że im dłużej się na kogoś czeka, tym bardziej cieszy się ze spotkania.
- Całe życie jest oczekiwaniem. Dla jednych krótszym, dla innych dłuższym.
- Więc dlaczego tylko w grudniu są roraty?
- Niektórych tak bardzo pochłania życie, że trzeba im przypominać, jaki jest jego ostateczny cel. Adwent jest dla nich szansą, by na nowo podjęli trud oczekiwania.
- Czy ja też kiedyś przestanę czekać?
- Nie wydaje mi się. Słyszę, jak bije twoje serce, czuję, jak ono woła, jak wyczekuje. Nawet twoi rodzice to dostrzegają. Wiesz o czym mówię.
- Przyjdź, Panie Jezu.
- Maranatha.
Siedzieli przy stole pijąc gorące kakao. Między nimi stały dwa lampiony. Płomyk świecy ożywiał „witraże” własnoręcznie przez nich namalowane. Chłopiec szybko skończył swoją porcję i spojrzał na mamę ponaglająco. „On naprawdę czeka” - pomyślała z lekkim zaskoczeniem. - „On naprawdę czeka na Niego”.
O róż królowo!
Pierwszy śnieg rozjaśnił zimową szarość. Zmarznięta ziemia okryła swą nagość białą szatą, skrzącą się światłem słonecznym niczym brylantowa sukienka na ramionach Niepokalanej. Chłopiec wtulił się w woń kwiatów, tak delikatną, że prawie niewyczuwalną. Choć był grudzień, jemu zdawało się, że jest w kwitnącym ogrodzie.
- Piękny dar otrzymała od Pana Boga – wyszeptał zapatrzony w figurkę przybraną białymi różami.
- Nawet taki dar można zaniedbać, zlekceważyć, sprofanować.
- Ale ona tego nie zrobiła, prawda?
- Do końca pozostała czysta jak śnieg, bo od samego początku współpracowała z łaską Bożą. Od początku też oczekiwała, dzięki czemu Słowo mogło stać się ciałem.
- I zamieszkać między nami.
Chłopiec raz jeszcze spojrzał na oblicze Najświętszej Panienki. Żaden artysta nie jest w stanie oddać jej niepokalanego piękna, lecz jeśli patrzy się oczami dziecka bez trudu dostrzega się rzeczywistość, którą rzeźbiarz starał się ukazać. Blask gwiazd w spojrzeniu, uśmiech niczym jutrzenka. Twarz cudniejsza nad perły i złoto, piękno przewyższające słońce i gwiazdy. Dusza nieskalana.
Głodnych nakarmić
Stał w progu, na granicy ciemności przedświtu i światła domowego zacisza. Obsypany płatkami śniegu trzymał w ręku prosty lampion, oprawione w stal fioletowe szkiełko, przez które przeświecał płomyk świecy. Zaprowadziła go do kuchni, gdzie jej syn już na niego czekał. Mieli razem pójść na roraty.
- Udało się?
- Nie do końca.
- Nie rozumiem.
- Ojciec dostał trzy oferty pracy, w opinii mojej mamy dość przyzwoite.
- Ale...?
- Nie przyjął ich. Nawet się nie zastanowił. Ma w nosie pracę, mamę i mnie.
- Czyli modlitwa okazała się skuteczna, musimy tylko zmienić taktykę. Zamiast o pracę musimy prosić o zmianę serca.
- To może potrwać.
- Co nie znaczy, że nie warto podejmować wysiłku. Obiecałem ci pomoc, a przyjaciele dotrzymują obietnic.
Mama postawiła przed nimi śniadanie, obfitsze niż zazwyczaj. Kolega jej syna wyglądał na zadbanego, ale wychudzona twarz i podniszczone buty, które nie nadawały się na zimę kazały jej przypuszczać, że chłopiec rzadko ma okazję się najeść. Z uśmiechem obserwowała jak pałaszują tą małą ucztę popijając wszystko gorącym kakao – słodkim i pokrzepiającym jak przyjaźń.