Cmentarny spacer
Wjechał na parking oddalony jakieś trzydzieści metrów od bramy wjazdowej. Wyłączył silnik i sięgnął do schowka po paczkę papierosów. Szybko jednak cofnął rękę rezygnując z tego zamiaru. Magda nigdy nie pochwalała jego słabości do dobrego tytoniu, ale kategorycznie nie zgadzała się na to, żeby mógł przejść z papierosem przez cmentarną alejkę. Tolerowała większość jego dziwactw, ale na to kategorycznie odmawiała przyzwolenia. Uśmiechnął się. Wysiadł z samochodu i wciągnął głęboko powietrze. Pachniało w specyficzny sposób. Trochę parafiną i woskiem, trochę słodkim dymem. Zapach był przyjemny, co wprowadziło Roberta w dobry nastrój.
Jednak to, co zobaczył w oddali szybko go z niego wyprowadziło. W odległości około stu metrów od bramy wejściowej wśród grobów kłębili się ludzie w czerni. Co za cholerny niefart – pomyślał. Nie dość, że na jakikolwiek cmentarz zaglądał co parę lat (bardziej z przymusu niż dobrej woli) to jeszcze trafił na pogrzeb. Nienawidził pogrzebów. Nie miał, oczywiście, nic przeciwko samej ceremonii i rytuałowi chowania czy kremacji zmarłych. O nie. To było podniosłe i miało w sobie coś magicznego. Nienawidził natomiast podejścia innych ludzi do takiej ceremonii. Większość z ludzi, którzy przychodzą na pogrzeb dobrze zna zmarłego, a jeśli nie to przynamniej tak im się wydaję, i oczywiście każdy z nich ma mnóstwo do powiedzenia o zmarłym. A idealnym miejscem do tych dyskusji jest obszar około dziesięciu metrów z dziurą w ziemi pośrodku, do której właśnie spuszczana jest trumna z ciałem nieszczęśnika. „Jeśli ja umrę, to chciałbym żeby na moim pogrzebie była tylko Magda”.
Zrezygnowanym krokiem ruszył w głąb cmentarza mijając miejsce, gdzie w betonowej ścianie ze szklanymi otworami stały urny z prochami. Niewielki tłum stłoczonych ubranych na czarno ludzi wyśpiewywał za księdzem ledwo dające się rozpoznać pieśni żałobne. Trzy osoby stojące najbliżej trumny szlochały najbardziej. Barczysty mężczyzna podtrzymywał kobietę, która co chwila ocierała oczy zmiętą chusteczką. Robert skierował wzrok na krzyż upamiętniający zmarłych księży z pobliskiej parafii. Wszystko byle by nie gapić się na pogrzeb. Po raz kolejny tego dnia pomyślał o Magdzie. Nie chciał jechać z nią do domu, bo doskonale wiedział jak to się skończy. Ojciec Magdy zaprosi go na jednego strzemiennego do kuchni. Przed wypiciem wytłumaczy mu jak ważna jest dla niego jedyna córka. Robert odpowie, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ojciec obrzuci go spojrzeniem i rzuci, że gówno wie. Wtedy się zacznie. Zarzucanie wszystkiemu co najgorsze chłopakowi z małej wsi, który śmiał poprosić piękną córeczkę pana Brodzkiego o rękę. Tak było zawsze. Okoliczności nie miały znaczenia. Ojciec Magdy nie znosił Roberta i dawał mu to odczuć przy każdej możliwej okazji. Boże Narodzenie czy Wielkanoc – wszystko jedno. Przy każdej możliwej okazji ojciec…
– Dzień dobry!
Robert ocknął się nagle jakby ktoś ukłuł go szpilką i odwrócił się. Nie zauważył nikogo i przez moment myślał, że „Dzień dobry” było omamem słuchowym, kiedy ponownie usłyszał: „Dzień dobry!”.