Początek końca cz. 4
-To nie jest on. -Ponętna czarnowłosa piękność stała na moim progu kompletnie nie zwracając uwagi na to, że ją słyszę. -Tak, jestem tego pewna.
Na palcu jednej ręki obracała książkę, którą pożyczyłem jej pięć minut temu sądząc, że faktycznie ma zamiar ją przeczytać. Teraz już nic nie było takie pewne.
Zacząłem rozmyślać nad tym co usłyszałem od bardzo mądrego człowieka. Mianowicie, że każda piękna kobieta oznacza kłopoty. Czyżby miał rację? Wszystko na to wskazywało.
Chciałem zamknąć drzwi, ale coś twardego znalazło się pomiędzy nimi, a futryną.
-Co jest? -Zapytałem coraz bardziej zły.
Rozłączyła się i spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach.
Wciąż był najpiękniejszy na świecie. Jak ona to robiła?
-Zaszła mała pomyłka. -Oznajmiła spokojnie cofając nogę.
-Tak też myślałem. -Starałem się odpowiadać spokojnie, ale widocznie nie byłem tak dobrym aktorem jak ona.
Nie zważając na mój gniew czy choćby lekko uniesiony głos, weszła do mieszkania.
-Niemniej ta pomyłka pokazała mi coś czego nie mogę zignorować.
-Tak? A co takiego ci pokazała? Że nie jestem tym kogo szukasz?
Uśmiechnęła się. -Tak, to też, ale prócz tego, że nie tylko ja podczas tych kilku minut kłamałam jak najęta.
-Słucham? -Wyciągnąłem głowę obawiając się, że coś źle zrozumiałem.
Kiwnęła głową.
-Nie kłamałem, bo i na jaki temat?
-Powiedziałeś, że masz na imię Konrad.
-Bo tak jest. -Zaśmiałem się nerwowo.
-A mi się wydaje, że nie. Naprawdę mnie nie pamiętasz?
-Nigdy w życiu cię nie widziałem i zaczynam żałować, że poznałem. Nie wiem kim jesteś, z kim przed chwilą rozmawiałaś i czy faktycznie tu mieszkasz, ale dobrze będzie jak już sobie pójdziesz.
-Nie, nie wyjdę. Zamknij drzwi. -Oznajmiła sucho.
-Tak, wyjdziesz. -Próbowałem być stanowczy, ale moje dotychczasowe doświadczenie mówiło mi, że wyglądało to raczej żałośnie.
Dziewczyna zaśmiała się i poszła do salonu.
-Zaczekam aż zmienisz zdanie. -Oznajmiła znikając mi z oczu.
Jeszcze przez moment słyszałem jej kroki, a potem skrzypienie fotela stojącego dokładnie naprzeciw drzwi.
Nie mogąc uwierzyć własnym uszom poczułem wzbierającą we mnie pogardę dla kobiety, którą jeszcze kilka minut temu byłem gotów poślubić.
-Nie wiem za kogo się uważasz, ale dobrze ci radzę… -Kolejne słowa ugrzęzły gdzieś na samym końcu mojej świadomości.
Wchodząc do salonu byłem gotów zarzucić ją na plecy i wynieść na korytarz. Teraz nie mogłem złapać tchu.
Siedziała tam wpatrując się we mnie jak lwica w swą zdobycz.
Nie miałem najmniejszych szans na ucieczkę, ale czy chciałem uciekać? Odpowiedź brzmiała: Absolutnie nie.
-Kim jesteś?
Założyła nogę na nogę.
-Naprawdę nie wiesz? Och. -Ściągnęła wargi. -A jakbyś się troszkę wysilił? -Zatrzepotała rzęsami.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Coraz intensywniej wpatrywałem się w błękitne oczy szukając znajomego blasku o którym mówiła, ale w dalszym ciągu byliśmy dokładnie w tym samym miejscu w którym zaczęliśmy.