Żywioły Karteru. Ziemia


Tom 1 cyklu Żywioły Karteru
Ocena: 3.5 (4 głosów)
opis

Muszę przyznać, że przez pierwsze osiemdziesiąt stron (z hakiem) miałam niemały problem, aby móc z impetem wgryźć się w fabułę. Oczywiście nie było to spowodowane skomplikowanymi do szpiku kości wątkami czy też ciężkim do przełknięcia językiem, jakim mogłaby się posługiwać autorka, bo takich „atrakcji” nie zaznałam. Wszystkiemu winne były schematy, które zachowywały się tak, jakby to one miały tutaj najwięcej do powiedzenia. Wyczułam również, że sama Meridiane Sage nie umiała sobie z nimi poradzić, oddając się powoli w łapska największego wroga literatury. Przyglądałam się tej drobnej „potyczce” z lekkim znużeniem, lecz autorka – w końcu – postanowiła powiedzieć STOP!, a jej walka pozwoliła mi ujrzeć „Żywioły Karteru...” z zupełnie innej strony.


HALO? POLICJA? CHYBA KTOŚ NAS ZROBIŁ W KONIA!


Kiedy tylko schematy straciły swoją drogocenną potęgę (chociaż ich obecność nadal była w jakimś stopniu wyczuwalna), zaczęłam coraz lepiej dostrzegać, w jak paskudnym położeniu znaleźli się, wybrani przez same Żywioły, nastolatkowie. Z pozoru łatwa misja do wykonania okazała się dla nich zgubą, gdzie każdy nieprzemyślany ruch oznaczałby pożegnanie się z życiem. Także zaufanie komukolwiek w tak drastycznej sytuacji mogłoby przyczynić się do niechcianego obrotu spraw. Tym samym, uważnie przyglądałam się rozwojowi wypadków, gdzie narastające napięcie powoli dawało się wszystkim we znaki, co skutkowało wieloma (nie)spodziewanymi zdarzeniami. Nastolatkowie powoli zaczęli dostrzegać prawdziwe znaczenie bycia Strażnikami, chociaż wieloletnie mydlenie oczu mocno dawało im się we znaki. Intryga rosła w siłę, a oni nadal brnęli w coś, co było ich „przeznaczeniem”. I kiedy tylko myśleli, że los się do nich uśmiecha i wreszcie mogą odetchnąć pełną piersią, wtedy życie wymierzało im siarczysty policzek, a ja zastanawiałam się, jak wiele przelanej krwi potrzeba, by porzucili oklepane plany pozbycia się wroga. Aby wreszcie postanowili udowodnić, że nie są marionetkami, gdzie każdy, kto tylko chciał, pociągał za sznurki. Jednak czy „oświecenie” wskazało im właściwą drogę? Nie, tego nie mogę zdradzić.

Niezmiernie podobało mi się ukazanie wojny, jaką toczyli przedstawiciele słynnych czterech żywiołów. Wyjątkowo nie stanęli naprzeciw siebie (bo zazwyczaj autorzy trzymają się tego scenariusza jak rzep psiego ogona), a ramię w ramię, by wspólnymi siłami pokonać swoich największych, krwiożerczych wrogów – nerimich (a dokładniej wampiry oraz zmiennokształtni, bo to właśnie te dwie rasy skrywały się pod tym pojęciem). To wyraźnie pokazało, że Meridiane Sage wymierzyła solidnego kopniaka nieprzyjacielowi wszelkich twórców, odważnie zmieniając ich oklepane „dane osobowe”.

Niestety niespecjalnie przypadł mi do gustu wątek związany z wyjaśnieniem wysyłania TYLKO czwórki Strażników do walki z nerimimi. Jak dla mnie był on wprowadzony za szybko. O wiele za szybko. Przedwczesne wyjaśnienie tej „tradycji” odebrało jej całą aurę tajemniczości, którą była obleczona od góry do dołu. To tak, jakby chciwie napić się wrzącej herbaty, niemiłosiernie parząc sobie przy tym język, by później nie odczuwać jej smaku. Teraz rozumiecie to uczucie? Także mam nieodparte wrażenie, jakby ukazane tutaj wątki miłosne były... wciśnięte na siłę. Doskonale rozumiem, że każdy z nas potrzebuje kogoś kochać, ale w tym przypadku wydawało mi się to nieco naciągane, przez co nagromadzona tutaj słodycz starała się w lekkim stopniu przyćmić znacznie ważniejsze wątki.


DZIECI ŻYWIOŁÓW... A MOŻE DZIECI POSŁANE NA PEWNĄ ŚMIERĆ?


Wydawałoby się, że wykreowanie bohaterów z krwi i kości to bułka z masłem i każdy jest w stanie tchnąć w nich tyle człowieczeństwa, że czytelnicy zaczynają się zastanawiać, czy aby nie mają do czynienia z kimś prawdziwym. I chociaż autorce po części się to udało, bo doskonale oddawała emocje, jakie targały postaciami oraz ukazała, że każdy – pomimo swojego statusu w społeczeństwie – nie jest pozbawiony wad, to nie umknęło mojej uwadze to, jak Strażniczki szybko opanowały sztukę walki, której niektórzy musieliby uczyć się latami. Poza tym Elizabeth została ukazana jako nieśmiała, niepewna swoich możliwości przedstawicielka Ziemi, gdzie gwałtownie przeistoczyła się w gotową do dyskusji odważną dziewczynę. Nie powiem, działało to na jej korzyść, bo dzięki tej zmianie stała się przykładną pogromczynią nerimich, jednak – w moim odczuciu – nie było to zbytnio naturalne. Także Alexander, pomimo ciętych ripost i żarcików, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy, wydawał mi się taki... rozciapany. Rozumiem, że miłość może ogłupiać, ale nie dajmy się zwariować. Tym samym mogę śmiało go porównać do rozcieńczonego kisielu, gdzie ten w smaku jest nawet w porządku, lecz szału nie ma. Natomiast nie mogę przyczepić się do lubującego przewidywać czarne scenariusze Fallena, który całkowicie kupił mnie troską o brata. Mógł sobie zgrywać twardziela, jednak to rozczuliło mnie na tyle, że już był mi obojętny jego „paskudny” charakterek. A Katherine... cóż... prócz szybkiego (a zarazem nienaturalnego) przyswojenia umiejętności walki niebezpieczną bronią, nie mam o niej nic więcej do powiedzenia.

Nie mogę także zapominać, że prócz Strażników pojawili się również inni bohaterowie, którzy okazują się godni naszej uwagi. Jedną z takich osób jest Marie, wampirzyca, gdzie swoją postawą udowodniła, że w każdym, nawet w potworach, tkwi szczypta dobroci. Polubiłam ją w dość ekspresowym tempie i niezmiernie cieszyłam się, że nastolatkowie postanowili jej zaufać, chociaż – mówiąc szczerze – wiele przy tym ryzykowali. Spoufalali się z wrogiem, za co mogli zostać paskudnie ukarani, lecz nie tylko oni złamali zasady tej „gry”. Jednakże nikt nie przypuszczał, że w ich szeregach czają się prawdziwe kreatury... Może nie miały one zbyt wiele do powiedzenia, ale przypuszczam, że już wkrótce może się to zmienić.


PROSZĘ PANI, A W ZADANIU TRZECIM WIDZĘ LITERÓWKĘ!


Meridiane Sage niczym nie wyróżnia się na tle innych młodych pisarzy, których dzieła miałam przyjemność (lub też nie) poznać. Owszem, autorka posługuje się lekkim piórem, jednakże w nim tego czegoś, co mogłoby mnie bezwarunkowo kupić. Mówiąc dokładniej – styl autorki jest dobry, lecz – moim zdaniem – powinna jeszcze ociupinkę popracować nad swoim warsztatem. A wtedy zdoła się przebić przed pozostałych, grzecznie nakazując im pozostanie w jej cieniu.


Zjedzone lub nadprogramowe literki, zgubione ogonki czy też źle postawione przecinki mogą zrobić każdemu psikusa, dlatego też, kiedy jest ich tyle, że byłabym w stanie zliczyć je na palcach tylko jednej ręki, po prostu je ignoruję. Niestety w przypadku „Żywiołów Karteru...” bardzo ciężko o tym mówić, gdyż prawie na każdym kroku pojawiały się przepiękne „niespodzianki”. Zagubione „ł” przy kwestiach coś pokroju „Pan XYZ kiwnąŁ głową na znak, że się zgadza”, bolesna separacja „po za” przy „poza tym” – to tylko drobne przykłady, bo mogłabym ich wskazać odrobinę więcej. Dlatego też mam prośbę do wydawnictwa, aby zadbali o tego typu szczegóły, bo ja jeszcze delikatnie zwracam o to uwagę, ale może kiedyś pojawić się ktoś, kto nie pozostawi na Państwu suchej nitki. A wtedy zrobi się nieprzyjemnie...

Pragnę także zwrócić uwagę na pewne (chyba) niedopatrzenie związane z naszą dobroduszną wampirzycą, Marie. Otóż autorka za każdym razem podkreślała, jak to „krwiopijcy” mają wyostrzony słuch, dzięki czemu potrafią usłyszeć każdy szmer ze sporej odległości, kiedy podczas pewnej rozmowy owa dziewczyna nie usłyszała słów swojego rozmówcy. Jak dla mnie było to nadzwyczaj dziwne, bo również mogła przeniknąć do jego myśli, jednakże w głowie powstało mi pewne pytanie: A może, niczym Bella z dość osławionej sagi „Zmierzch”, również posiadał swego rodzaju dar, dzięki czemu mógł skrzętnie ukrywać swoje przemyślenia? Aczkolwiek, nadal pozostawała sprawa felernego słuchu Marie, która kłuje mnie niczym oset podczas spacerów po dość zarośniętej łące.


Podsumowując, może „Żywioły Karteru...” autorstwa Meridiane Sage nie zachwyciły mnie do tego stopnia, bym mogła o niej myśleć godzinami i zastanawiać się, co takiego wydarzy się w kolejnej księdze, lecz nie można im odmówić pewnego uroku. W bardzo dobry sposób ukazuje, że pełne zaufanie, wsparcie oraz szczerość są idealnymi kluczami do stworzenia silnej więzi, która pozwala ludziom być ze sobą na dobre i złe. Także udowadnia, że również nigdy nie wiadomo, kto jest tak naprawdę naszym wrogiem... Jednakże starzy wyjadacze fantastycznych klimatów mogliby nie czerpać satysfakcji z tej książki, dlatego też warto, aby zainteresowali się nią ci, którzy są dopiero na etapie zapoznania się z tym gatunkiem.

Informacje dodatkowe o Żywioły Karteru. Ziemia:

Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2018-05-29
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN: 9788366070141
Liczba stron: 312
Język oryginału: polski
Dodał/a opinię: Aleksandra Bienio

więcej
Zobacz opinie o książce Żywioły Karteru. Ziemia

Kup książkę Żywioły Karteru. Ziemia

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy