Marek Krajewski, jak to się ładnie mówi, wyszedł ze swojej strefy komfortu i napisał powieść zupełnie inną, niż pozostałe. Porzucił dobrze znany sobie świat przedwojennego Wrocławia i Drugiej Rzeczypospolitej. Porzucił także uprawniany do tej pory gatunek, by na dobre zająć się społecznością żydowską Podgórza i młodopolskim Krakowem.
Korzystał przy tym z wielospecjalistycznej i fachowej pomocy. Nie tylko redaktorów, czy korektorów, ale również ludzi z „branży”, specjalistów od tamtejszych sądów, historii żydowskiej i samych Żydów, tłumaczy, oraz wszelkiej maści specjalistów. Sam, jak wyznaje w posłowiu, odpowiada za błędy, które wkradły się do tekstu po jego redakcji i wielokrotnym czytaniu i nie zostały wyłapane.
Jego „Demonomachia” to w dużym stopniu i, zdaje się, uproszczeniu, historia o demonach. Główny bohater, Stefan Zborski, pragnie ze wszystkich sił zostać księdzem, lecz nie przykłada się tak, jak trzeba do zajęć w seminarium, wybierając tylko te, które go naprawdę interesują. Czyli o demonach i ich wytępianiu. Z seminarium szybko zostaje wyrzucony. Historia, która się wydarzy, na samym końcu udowodni, że – o ironio – chłopiec, który zawsze marzył, by zostać tępicielem demonów zostanie przez ludzkie wcielenie jednego z nich wyrzucony przez szkoły.
Otoczenie Stefana aż się roi od demonów. Są one jednak niewidoczne ludzkim okiem. Stefan im mocno podpada, kiedy jeszcze uczęszczając do seminarium, poprowadził wraz z kolegami ze szkoły, seans spirytystyczny. Potem udało mu się jeszcze przekląć kilka osób, które weszły mu w drogę.
Gorzko żałował tego, co zrobił, gdyż nie był człowiekiem mściwym. I choć, jak sam uważał, działa mu się krzywda, to nikomu nie chciał życzyć źle. Chyba po prostu samo tak jakoś to wyszło.
Jednym z nich był jego bardzo młody sąsiad – Szlamek, którego zachowanie bardziej przypominało to, jak zachowuje się zwierzę, niż zwykły człowiek.
Wybory Stefana rządziły jego życiem, rzucając go z miejsca na miejsce. Stefan nawiązuje kilka sprzyjających rozkwitowi jego kariery, interesujących kontaktów i kiedy wydaje mu się, że już lepiej być nie może, otrzymuje płatne zlecenie udowodnienia, że demony nie mogą nikogo opętać. A z pewnością nie młodą kobietę walczącą z własnym bratem o możliwość samodzielnego korzystania ze spadku po zmarłych rodzicach.
A kiedy i nam czytelnikom wydaje się, ze sprawa jest bardzo prosta i zmierza do szczęśliwego – uniewinniającego młodą kobietę końca – i my, i główny bohater dostajemy niezłą nauczkę.
Zgodnie z teorią wysuniętą przez jednego z bohaterów, opętanie następuje w konkretny sposób, a osoby opętane, zależnie od stopnia opętania, mogą opętać jedną, lub dwie osoby. Te ostatnie, jako najsłabsze, nikogo opętać już nie mogą. Pod koniec historii, większość z nich ginie w naprawdę bolesny i nie do pozazdroszczenia sposób.
Autor próbuje nam uzmysłowić, że w jego historii demony czają się dosłownie wszędzie. Mogą przybrać najbardziej niewinną i pociągającą postać, a mogą być również czymś odrażającym, co bardziej przypomina zwierzę, niż człowieka. Demony należy szanować i poważać, bać się ich i z całą pewnością ich nie wywoływać, bo mogą przybyć i zgotować nam prawdziwe piekło.
Stefan bardzo żałuje pod koniec życia, gdy doświadczył już wielu obrażeń, wrażeń i mnóstwa przykrości, że zabrał się do zgłębiania tak niebezpiecznego i, jak się okazało, bardzo mu bliskiego tematu, jakim są demony. Demony w książce pana Krajewskiego przejęły każdą dziedzinę życia publicznego i z pewnością nie jednego i współcześnie udało by się im opętać. Wszak ludzi podobnych do tych opisanych w powieści nigdy nie brakowało. Ulice są ich pełne. Autor nie tylko na demony zwraca swe bystre oko; dużo uwagi poświęca też męskim i kobiecym samogwałtom oraz relacjom dam z artystami, które wcale nie są tak czyste, jak chciałoby się wierzyć. Czasem pod tym artystycznym pięknem kryje się zwykły, śmierdzący do cna brud. Stefan w pewnym momencie też daje się opętać i to nie tylko na końcu tej historii – przez jednego z demonów, ale i w środku, przez kobiety pojawiające się i znikające z jego życia. Jak choćby Reginę i Rachelę, czy młoda asystentkę malarza.
Wydaje mi się, że autor świetnie poradził sobie z opisami, nie tylko bardzo bogatej kultury żydowskiej, ale również prawami panującymi w seminarium oraz życiowymi i społecznymi nierównościami u różnych warstw społecznych. Jego język jest bardzo barwny i literacki, a opisy świetnie skonstruowane. To samo można by powiedzieć o postaciach, które pan Krajewski powołał do życia. Niczym się nie różnią od zwykłych ludzi.
O ile wcześniejsze powieści pana Marka były dobre, to skok na głęboką wodę, jakim było napisanie tej powieści, był pomysłem iście znakomitym. Bardzo dobrze się to czytało.
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2022-02-23
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 352
Dodał/a opinię:
Maj 1936. W sztabie polskiego wywiadu i kontrwywiadu odkryto ślady podwójnego agenta. Każdy jego ruch to wyrok śmierci na kolejnego polskiego szpiega...
Wrocławska ruletka Wrocław, rok 1934. Podczas perwersyjnej orgii zostaje porwany, a następnie zamordowany urzędnik pocztowy Sepp Frömel. Kilkanaście dni...