W poszukiwaniu sprzymierzeńców Warcisława trafia na dwór potężnego kniazia Dargorada. Aby udowodnić zarówno jemu, jak i pozostałym możnym, że bogowie ją wspierają, wyrusza po legendarną szatę z piór, atrybut prawdziwego Jastrzębca. Bogowie jednak nie dają nic za darmo, a Szary, który dotychczas był dla niej podporą, musi się zmierzyć z własnymi demonami...
Do lektury powieści Magdaleny Wolff zatytułowanej Szata z piór zaprasza Wydawnictwo Oficynka. To drugi tom cyklu Moc korzeni. Dziś na naszych łamach publikujemy premierowy fragment książki:
Rozdział pierwszy
Kniaź Dargorad z Turzyców wybierał się do wilgotnego lochu. Układ sił na zachodzie zmienił się na tyle, że należało wykonać nowe ruchy na politycznej planszy.
Kto by pomyślał, że Warcisława z Jastrzębców z pomniejszego pionka stanie się figurą.
Kiedyś ją widział, gdy przyjechał z ojcem do ich stolicy. Sam miał wtedy czternaście lat, Warcisława około dziewięciu. Nie zwrócił wówczas na nią zbyt wielkiej uwagi, dużo bardziej interesująca wydała mu się jej starsza siostra, Czesława. Naturalnie zamienił kilka słów z każdą z dziewcząt. Ojciec pilnował, aby Dargorad osobiście poznał się z wszystkimi dziećmi z możnych rodów. Przedstawił mu nawet pięcioletnią Mirkę Ładzicównę, prześliczne stworzenie o rumianych policzkach i włosach jasnych jak len. Musiała już wyrosnąć na piękną pannę.
Warcisława nie zapowiadała się na piękność. Jej rysy twarzy były zaskakująco pospolite jak na córę owianego legendą rodu. Tak mu się przynajmniej wtedy wydawało.
Miał tylko jedno wyraziste wspomnienie z nią związane. Pewnego razu, gdy wychodził ze stajni, bez mała zderzył się z dziwnym stworem. Dziwadło miało na sobie kaptur i stary płaszcz po dziadku, oblepiony białym pierzem. Na oko pióra przytwierdzono za pomocą niedbale przyrządzonego kleju z mąki. Widać było nieroztarte grudki.
Stwór najwyraźniej usiłował ukryć się w stajni, lecz próżne były jego starania. Na horyzoncie zaraz ukazała się korpulentna niewiasta o zaczerwienionej twarzy. Wymachiwała pięścią i krzyczała:
– To było pierze na kołdrę dla Jego Wysokości! Niech ja cię dorwę, ty niecnoto!
Dargorad mimowolnie parsknął śmiechem. Pierzasty stwór tymczasem skoczył i schował się za nim. Kaptur opadł na plecy i Turzyc rozpoznał najmłodszą Jastrzębcównę. Spojrzała na niego błagalnie i z przestrachem.
– Ja tylko chciałam zrobić szatę z piór… – wyjąkała.
Jako czternastoletni chłopak, Dargorad uważał, że dobry psikus wart jest nagrody. Kiedy rozzłoszczona ochmistrzyni wyhamowała, wyprostował się i uniósł podbródek w sposób podpatrzony u ojca.
– Ta młoda dama miała mnie właśnie zaprowadzić do chramu Pieruna – powiedział z największym dostojeństwem, na jakie umiał się zdobyć. – Wybaczcie, ale musimy już iść.
Sztywno skinął głową, chwycił dziewczynkę za rękę i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę kąciny, w której był już poprzedniego dnia. Ochmistrzyni nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Prawdopodobnie zgięła się w pokłonie i tak została na dłuższą chwilę. Jastrzębcom bardzo wtedy zależało na dobrych stosunkach z Turzycami.
Kiedy zniknęli z pola widzenia, Dargorad puścił rękę Warcisławy i zapytał:
– Jesteś latawicą? – Oderwał piórko, które ledwo się trzymało płaszcza, i puścił je na wiatr.
– Nie, nie latawicą! – zaprzeczyła energicznie. – Ja jestem królowa Wanda, ona miała magiczną szatę z piór. Od Wandy pochodzą Jastrzębcy. I my tutaj nie mówimy „P-pierun”, wiesz? Tylko Jasz.
Turzyca nie zdziwiło jej zająknięcie. Wiedział, że w wielu miejscach ludzie unikali używania imion bogów na co dzień. W Turoniach również często nazywano boga burzy po prostu Gromem.
– Zapamiętam – zapewnił. – A teraz zmykaj, Wando z Jastrzębców.
Dygnęła z niemałą wprawą i oddaliła się na tyle dostojnie, na ile pozwalał jej pokraczny płaszcz. Dargorad zachichotał i zapomniał o całym wydarzeniu.
8 Bogowie wiedzieli, gdzie teraz była. Bygost Powala, który przemocą zajął Jastrzębie Gniazdo, nie mógł jej znaleźć, przepadła jak kamień w wodę. W to, że zginęła, z jakiejś przyczyny nie chciało się kniaziowi wierzyć.
Chyba nie odleciała w szacie z piór? – pomyślał i uśmiechnął się pod jasnym wąsem.
* * *
Zmarszczył nos, kiedy przykry zapach lochu uderzył w jego nozdrza.
– Chyba zdechło tu stado szczurów – mruknął, unosząc wyżej glinianą lampkę, którą oświetlał sobie drogę.
Schody były nierówne, pośrodku wyślizgane, tu i ówdzie mokre od zbierającej się na kamieniu wilgoci. Przepływająca nieopodal Turoni rzeka Wilia sprawiała, że w tutejszych lochach nie można było liczyć nawet na skrawek suchego miejsca.
W celi więźnia nie było całkiem ciemno. Było to wąskie, lecz wysokie pomieszczenie, z okienkiem zaraz nad poziomem gruntu. Przez kratę wpadało światło pochmurnego poranka.
Na odgłos kroków wyciągnięty na posłaniu mężczyzna poruszył się i poderwał do pozycji siedzącej. Miał kędzierzawe, brunatne włosy, opadające zmatowiałą gęstwą na ramiona. Młodą, lecz zmęczoną twarz pokrywał zarost, oczy zaś – tak samo siwe jak Dargorada – spoglądały czujnie i z wrogością.
– Co słychać, Jarku? – zapytał kniaź głosem słodkim jak miód. – Nie brak ci aby czego?
Jaromir Trzaska potrząsnął tylko nogą. Rozległ się brzęk łańcucha.
– I po co to oskarżycielskie spojrzenie? – Dargorad odstawił lampkę na stojący po drugiej stronie kraty stolik, przysunął sobie krzesło i usiadł, aby wygodnie porozmawiać.
– Czego chcesz? – Głos Trzaski był ochrypły i równie wrogi, jak jego wzrok. – Przyszedłeś ze mnie kpić? Nie dość ci, że…
– Że chciałeś mi zrobić dokładnie to samo, co ja tobie? Kniaź wzruszył ramionami. – Albo i jeszcze co gorszego? Jak się dobrze zastanowić, to okazałem ci naprawdę sporo łaski. Mięso raz w tygodniu. – Zaczął odliczać na palcach. – Świeże odzienie co drugi tydzień. Światło dnia wpadające przez okno. Wybacz, ale golibrody nie mogłem tu przysłać, bogowie wiedzą, co byś zrobił z brzytwą. Że nie wspomnę o tym, że ani cię nie oślepiłem, ani nie otrzebiłem. Przed tobą świetlana przyszłość!
– Zaiste – zauważył Jaromir z ironią. – Mogło być gorzej! Tak to może tylko będzie mnie łupać w kościach, nim skończę dwadzieścia cztery lata.
Dargorad wydął usta i przechylił głowę.
– To kara za głupie pomysły w rodzaju kumania się z Jastrzębcami za moimi plecami. Kiedy się dowiedziałem o tych bzdurach, poczułem się osobiście dotknięty. Ty naprawdę masz mnie za pierwszorzędnego barana. – Łagodne dotychczas oblicze kniazia przybrało na surowości. – Nie dziwisz się więc chyba, drogi cioteczny bracie, że się zdenerwowałem – powiedział, rozdymając lekko nozdrza.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Wreszcie Turzyc potrząsnął głową, odgarnął pasmo jasnych włosów z czoła i westchnął.
– Nie chcę mieć na rękach krwi rodziny mojej matki. Może i nie byłem z nią blisko, ale zawsze to matka.
– To w takim razie co chcesz ze mną zrobić?
Dargorad zabębnił palcami po nierównym blacie stołu.
– Właśnie się zastanawiam. Otrzymałem ciekawe wieści. Odczekał jeszcze chwilę, obserwując siedzącego w napięciu więźnia. – Nie stanowisz już dla mnie zagrożenia – powiedział wreszcie. – Nie ma już Jastrzębców. Wilhelm Noduński zapewne ruszy na podbój ich ziem. Nikt o zdrowych zmysłach nie poprze teraz niepewnego pretendenta do tronu, takiego jak ty.
– Jak to „nie ma Jastrzębców”? – zawołał Jaromir.
– Nie mieści się w głowie, co? – Kniaź oparł podbródek na dłoni, a łokieć na stole. Nie musiał na razie nic mówić o Warcisławie. – Potężni Jastrzębcy wycięci w pień przez własnych wasali. Nasza siostra, nawiasem mówiąc, jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
– Wszemiła? – Trzaska przypadł do kraty. – Co się z nią dzieje?
– Ujmę to tak: to nie ja powinienem być teraz twoim najbardziej znienawidzonym wrogiem, a Bygost Powała. – Dargorad skrzywił się. – Ordynarny parweniusz, ale udało mu się wymordować jeden z najpotężniejszych rodów Artumii.
– Nie dręcz mnie, powiedz, czy ona żyje?! – Jaromir zacisnął palce na żelaznych prętach.
Nie było sekretem, że wszyscy trzej bracia kochali Wszemiłę. Tym właśnie przywiązaniem Dargorad zamierzał się posłużyć.
– Żyje – odparł kniaź. – Ale w mocy Bygosta.
– Chcesz ruszyć przeciw niemu? – zapytał Trzaska z zapałem.
– To zależy. Nie wiem jeszcze, co mi się opłaci. Ale rozumiem, że jeśli ruszymy na Powałę, powinienem posłać po ciebie.
Więzień skinął głową.
– Jeżeli się na to zdecyduję, na pewno o tym usłyszysz – obiecał Dargorad, po czym wstał i podszedł do kraty. – Kiedy jednak stąd wyjdziesz, to, o ile nie chcesz zaraz powrócić, nie odezwiesz się do mnie już nigdy inaczej niż Wasza Wysokość – wycedził. Nigdy nie okażesz mi braku szacunku czy nieposłuszeństwa. Wypuszczę cię jako przydatne narzędzie, ale jeśli choć na pół kroku przekroczysz wyznaczoną przeze mnie granicę, w jakikolwiek sposób będziesz próbował podkopywać mój autorytet, tym razem topór cię nie minie. – Zmrużył oczy. – Zrozumiano?
Pobladły Trzaska zacisnął wargi i ponownie skinął głową.
– Zrozumiano? – powtórzył kniaź lodowatym tonem.
– Zrozumiano… Wasza Wysokość.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Szata z piór. Powieść zamówicie w popularnych księgarniach internetowych: