Wyzwanie Noblisty

Data: 2011-02-14 00:05:07 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Wyzwanie Noblisty

W ubiegłym tygodniu nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się książka "Wyzwanie. Szczeniaki", zawierająca teksty Noblisty, Mario Vargasa Llosy. Dziś publikujemy obszerny fragment "Wyzwania" - jego debiutu prozatorskiego. Zakosztujcie unikalnego stylu jednego z najwybitniejszych pisarzy współczesnych: 

Piliśmy właśnie piwo, jak co sobotę, kiedy w drzwiach „Río Bar” pokazał się Leonidas; po jego twarzy od razu poznaliśmy, że coś się stało.

– Co jest? – zapytał León.

Leonidas wysunął krzesło i dosiadł się do nas.

– Zdycham z pragnienia.

Napełniłem mu szklankę po same brzegi i piana rozlała się po stole. Leonidas zdmuchnął ją powoli i patrzył dalej, zamyślony, jak pękają bąbelki. A potem, za jednym razem, wypił aż do ostatniej kropli.

– Justo ma się bić dziś wieczór – powiedział jakimś dziwnym głosem.

Zastygliśmy na moment w milczeniu. León dopił swoje, Briceño zapalił papierosa.

– Kazał mi was zawiadomić – dorzucił Leonidas.  – Chce, żebyście przyszli.

I w końcu Briceño zapytał:

– Jak to było?

– Spotkali się dziś po południu w Catacaos. – Leonidas otarł czoło i wachlował się ręką; parę kropli potu spadło z jego palców na ziemię. – Resztę już sobie dośpiewacie...

– Dobra – powiedział León. – Jeśli mają się bić, to już lepiej w ten sposób, jak się należy. Nie ma się czym aż tak przejmować. Justo wie, co robi.

– Tak – powtórzył Leonidas jakby trochę uspokojony. – Chyba lepiej, żeby w ten sposób.

Butelki były już puste. Wiał wiaterek i dopiero co przestaliśmy słuchać orkiestry wojskowej z koszar Graui, która przygrywała na placu. Cały most był zapchany ludźmi, którzy wracali z koncertu, a pary szukające mroku bulwaru też zaczęły opuszczać swe kryjówki. Koło drzwi „Río Bar” przechodziło masę ludzi. Niektórzy wchodzili. I wkrótce cały taras zapełnił się mężczyznami i kobietami; mówili głośno i śmiali się.

– Jest prawie dziesiąta – powiedział León. – Lepiej już chodźmy.

Wyszliśmy.

– No dobra, chłopaki – powiedział Leonidas. – Dziękuję za piwo.

– To ma być w „La Balsa”, nie? – zapytał Briceñfo.

– Tak. O jedenastej. Justo zaczeka na was tutaj, o pół do jedenastej.

Stary zrobił jakiś gest pożegnania i odszedł przez Avenida Castilla. Mieszkał na przedmieściu, na skraju piasków, w samotnej chacie, która zdawała się stać na straży miasta. Szliśmy w kierunku placu. Był prawie pusty. Obok „Hotel de Turistas” paru chłopaków dyskutowało na cały głos. Przechodząc obok, dojrzeliśmy między nimi jakąś dziewczynę, która słuchała ich i uśmiechała się. Była ładna i wyglądało na to, że się dobrze bawi.

– Cojo  go zabije – powiedział nagle Briceño.

– Zamknij się – powiedział León.

Rozeszliśmy się na rogu pod kościołem. Poszedłem szybko do domu. Nie było nikogo. Założyłem kombinezon, dwa swetry, a do tylnej kieszeni spodni wsunąłem zawinięty w chusteczkę nóż. Wychodząc, spotkałem żonę, która właśnie nadeszła.

– Ty znów na ulicę? – powiedziała.

– Tak. Mam jedną sprawę do załatwienia.

Mały, śpiący u niej na ręku, wydawał mi się nieżywy.

– Jutro musisz wcześnie wstać – upierała się. – To już zapomniałeś, że w niedzielę pracujesz?

– Nie przejmuj się – powiedziałem. – Będę za parę minut.

Wróciłem znowu do „Río Bar” i usiadłem przy ladzie. Zamówiłem piwo i kanapkę, której nawet nie dokończyłem: straciłem cały smak. Ktoś trącił mnie w ramię. To był właśnie Moisés, właściciel lokalu.

– To prawda z tą bójką?

– Tak. W „La Balsa”. Ale lepiej siedź cicho.

– Nie musisz mnie uczyć – powiedział. – Dowiedziałem się przed chwilą. Żal mi Justo, ale tak naprawdę to on się sam od dawna prosił. A Cojo, wiadomo, nerwowy.

– Cojo to kawał gnoja.

– Przedtem był twoim kumplem... – zaczął Moisés, ale się powstrzymał.

Ktoś tam zawołał na niego z tarasu, więc odszedł, ale za parę minut znowu był przy mnie.

– Chcesz, żebym poszedł? – zapytał.

– Nie. Wystarczy, że my. Dzięki.

– No dobra. Jakbym mógł się na coś przydać, to powiedz. Justo jest i moim przyjacielem. – Nie prosząc o pozwolenie upił łyk mojego piwa. – Wczoraj wieczór był tu Cojo ze swoją paką. Gadał bez końca o Justo i zaklinał się, że zrobi z niego miazgę. Modliłem się, żeby przypadkiem ktoś z was tutaj nie zajrzał.

– Szkoda, że go nie mogłem widzieć – powiedziałem. – Kiedy się wścieka, ma gębę, że można skończyć z radości.

Moisés zaśmiał się.

– Wczoraj wieczorem wyglądał jak sam diabeł. Paskudny facet. Nie można na niego dłużej patrzeć, żeby potem nie mdliło.

Dokończyłem piwo i poszedłem się przejść na Malecón, ale zaraz wróciłem. Koło drzwi „Río Bar” zobaczyłem Justo; był sam, siedział na tarasie. Miał buty na gumie i spłowiały sweter, który zasłaniał mu szyję po same uszy. Widziany z profilu, na tle ciemności z zewnątrz, wyglądał jak dziecko, jak kobieta: z tej właśnie strony rysy miał delikatne, łagodne. Usłyszał moje kroki i odwrócił się, ukazując fioletową plamę, która pokrywała drugą połowę jego twarzy od kącika ust aż po czoło. (Niektórzy mówili, że to od jakiegoś uderzenia, które oberwał jeszcze jako chłopak w jakiejś bijatyce, ale Leonidas zapewniał, że urodził się w dniu powodzi, a ta plama to stąd, że matka przestraszyła się, widząc, jak woda podchodzi pod same drzwi domu).

– Dopiero co przyszedłem – powiedział. – Co z resztą?

– Zaraz będą. Pewnie już idą.

Justo popatrzył mi w oczy. Wyglądało, jakby miał się uśmiechnąć, aż nagle stał się bardzo poważny i odwrócił głowę.

– Jak to było z tym po południu?

Wzruszył ramionami i zrobił jakiś nieokreślony gest.

– Zeszliśmy się w „Carro Hundido”. Wpadłem na kieliszek i wpakowałem się prosto na Cojo i jego ludzi. Wyobrażasz sobie? Gdyby nie jakiś ksiądz, zarżnęliby mnie na miejscu. Rzucili się na mnie jak psy. Jak wściekłe psy. Ten ksiądz nas rozdzielił.

– Takiś chojrak? – krzyczał Cojo.

– Większy niż ty – krzyknął Justo.

– Spokój, bydlaki – mówił ksiądz.

– No to wieczorem w „La Balsa”? – zawołał Cojo.

– Dobra – powiedział Justo. I to wszystko.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje