Główna bohaterka serialu Żony Podlasia w prosty i bezpośredni sposób, do jakiego przyzwyczaiła swoich fanów, opowiada o dzieciństwie w Warszawie i buncie wobec oczekiwań arystokratycznej rodziny. Wbrew próbom wychowania jej na damę, bohaterka, która ukochała sobie konie, woli tor wyścigów konnych na Służewcu od życia na salonach. Opowiada o mezaliansie i emigracji do Wielkiej Brytanii. O pracy w stajni wyścigowej, o depresji i o miłości, która ratuje jej życie. O powrocie na Podlasie. O śmierci partnera. O niezwykłym życiu niezwykłej kobiety.
Do przeczytania książki Aldony Anny Skirgiełło Aldona z Podlasia zaprasza Wydawnictwo Axis Mundi.
– To najbardziej poruszająca, prawdziwa i przejmująca autobiografia, z jaką się zetknęłam – pisze Danuta Awolusi w naszej recenzji tej książki.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach opublikowaliśmy premierowy fragment książki Aldona z Podlasia. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zaczęłam w pewnym momencie przychodzić na wyścigi, czyli ówczesne Państwowe Tory Wyścigów Konnych na warszawskim Służewcu. Wprowadziła mnie tam koleżanka, jak to zwykle bywało w takich przypadkach, ale na razie chodziłam sporadycznie, by pojeździć w soboty i dni wolne od szkoły – bakcyla jakoś od razu nie połknęłam i preferowałam sportową jazdę.
Bardzo lubiłam skoki. Na Służewcu jeździło wiele dziewcząt, bo za darmo, a taka pomoc była przyjmowana przez trenerów koni wręcz z wdzięcznością. W którymś momencie wzięłam się za jazdy na wyścigach bardziej poważnie w jednej z mniejszych stajni służewieckich – Kozienice, w której trenerem był nieżyjący już Mietek Mełnicki, niegdyś najsłynniejszy polski dżokej. Potem trafiłam do stajni Jaroszówka prowadzonej przez również nieżyjącego już Stanisława Sałagaja – zaczęłam jeździć regularniej i zrezygnowałam z treningów sportowych. Oficjalnie i legalnie jeździć można było dopiero po ukończeniu szesnastego roku życia i pod warunkiem, że rodzice podpisali formularz zgody i wykupili ubezpieczenie. Większość trenerów tego nie wymagała, lecz wypadek pewnej amatorki, której koń wpadł na latarnię, zmienił nieco te reguły. Dziewczyna zapadła w śpiączkę, a jej rodzice chcieli pozwać Państwowe Tory Wyścigów Konnych o odszkodowanie. Mądry Polak po szkodzie – po wypadku założono na słupy stare opony, żeby zapobiec podobnym zdarzeniom w przyszłości. W każdym razie niektóre z nas kombinowały, jak mogły: wpisywały fałszywy rok urodzenia na wniosku o ubezpieczenie (jedyną ubezpieczalnią wówczas było państwowe PZU) i podrabiały podpis rodziców. To było to: siodłanie o świcie, krótkie strzemiona, szybka jazda i adrenalina. Im bardziej pobudliwy, nerwowy koń – tym lepiej.
A najlepiej wspominam galopy treningowe, czyli jazdę na krótkim dystansie kilkuset metrów w maksymalnej szybkości. Na ogół łeb w łeb, czyli konie równolegle obok siebie. Młode konie ruszało się razem, stare i doświadczone – jeden koń prowadził, a drugi dochodził do niego w wyznaczonym miejscu, doganiając, i wówczas dopiero była jazda! Tempo takie, że tylko wiatr gwizdał w uszach. Konie blisko, bliziuteńko siebie, tak blisko, że strzemiona jeźdźców zahaczały o siebie i brzęczały.W tamtych czasach ludzie byli w miarę zgrani. Jeden drugiemu pomógł w razie potrzeby, wspólnie świętowano wygranie gonitw czy uzyskanie stopni w karierze jeździeckiej… Wynalazek pod hasłem „grill” jeszcze nie dotarł do Polski – organizowaliśmy ogniska, na ogół przy torze treningowym, niedaleko wyasfaltowanej ścieżki zwanej czarną drogą. Każda załoga danej stajni treningowej imprezowała przy swoim ognisku i niejednokrotnie bywało, że dołączała inna i bawiono się razem – rzecz nie do pomyślenia kilkanaście lat później, kiedy zaczęła się niezdrowa rywalizacja. Piękne, szalone czasy. Nomen omen: ponieważ nawet najgorszy do jazdy koń nie był dla mnie wyzwaniem, nadano mi ksywkę Szalona. Jeździła więc Szalona Aldona na szalonych koniach i świat wydawał się całkowicie poukładany.
Książkę Aldona z Podlasia kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,