Anglia, schyłek XIX wieku. Birdie, skromna dziewczyna o zagmatwanej przeszłości, zostaje przyjęta na służbę w wytwornej rezydencji Ivythorn House. Życie w domu państwa Edwards nie należy do najłatwiejszych, ale z upływem czasu Birdie wdraża się w rytm pracy i nawiązuje nowe przyjaźnie.
Pewnego dnia współlokatorka Birdie wyjawia, że jest w posiadaniu pamiętnika pisanego przez tajemniczą nieznajomą. Dziewczęta oddają się jego lekturze, a Birdie nabiera pewności, że zakamarki Ivythorn House skrywają mroczną tajemnicę sprzed wielu lat…
Co zostało utrwalone na kartach pamiętnika? Jak potoczą się dalsze losy Birdie? Kim jest Motyl Nocy?
Motyl Nocy B. M. W. Sobol to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wciągająca podróż do wiktoriańskiej Anglii, do czasów, w których niełatwo było żyć wbrew konwenansom i oczekiwaniom społecznym. To opowieść o niezwykłej kobiecie, która miała odwagę kochać i walczyć o swoje szczęście. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach znajdziecie premierowy fragment książki Motyl Nocy.
[…] na nim jednym skupiają się moje myśli w tym życiu. Gdyby wszystko inne zginęło, lecz on pozostał, ja nadal bym istniała; lecz gdyby wszystko inne trwało, a on został unicestwiony, cały wszechświat stałby mi się całkowicie obcy.
Emily Jane Brontë, Wichrowe Wzgórza
Motyl Nocy
Tańczę w ostatnich promieniach
zachodzącego słońca. Muślinowa spódnica
wiruje wokół moich nóg. Szukam otuchy,
łaknę ciepła…
Jestem Motylem Nocy. Smugi światła są
dla mnie niczym łaska — dzięki nim żyję,
w nich się spalam.
Szaleńczo trzepoczę skrzydłami,
szczelina jest jednak zbyt wąska, by się
przez nią wydostać i odlecieć w stronę
wiecznego, nieskończonego blasku.
Ostatni raz wiruję w tańcu słońca.
Muślinowe skrzydła łapczywie chłoną
ostatnie, nikłe poblaski ognistej kuli.
Tak pięknie jest płonąć.
Iskry kończą swoją wędrówkę po
nieboskłonie. Może i jutro do mnie
zawitają?
Zapada zmrok…
Motyl Nocy bezszelestnie przysiada przy
ścianie. Jego skrzydła nie trzepoczą…
Spoglądam prosto w oczy ciemności,
a ona szepcze mi do ucha: „Nie ma
światła — nie ma nadziei”.
— Je suis le papillon de la nuit*.
* * *
Cambridge, grudzień 1898 r.
1
— Jak to dobrze, że przyszłaś. Pani Cornelia już się bała, że nikogo nie znajdzie na miejsce Frances. — Jane prowadziła Elbertę długim, wąskim korytarzem. — Jest tyle pracy, a jeszcze idą święta… Dobrze, że przyszłaś. — Uśmiechnęła się szeroko.
Kobiety weszły do parnego, obszernego pomieszczenia, które służyło za kuchnię. Wokół unosił się zapach jedzenia, aż Elbercie głośno zaburczało w żołądku. Denerwowała się rozmową z nową pracodawczynią i niczego dzisiaj jeszcze nie jadła.
— Nowa?! — krzyknęła za Jane kobieta o kształtach, których nie powstydziłby się sam Rubens; z niesłychaną wprawą i szybkością szatkowała warzywa.
— Birdie! — rzuciła dziewczyna, chwytając apetycznie wyglądające jabłko ze srebrnego półmiska.
— Hej, hej! Miarkuj się! Następnym razem porachuję ci te śliczne paluszki, Virginio Plant! Jak trafisz na panią Edwards albo Josephine, to się doigrasz! Kucharka pogroziła jej nożem do warzyw.
— Nie przejmuj się. Elen tak zawsze, przywykniesz. — Jane puściła do Elberty oko. — Łap i jedz. Gołym okiem widać, że się zaraz przewrócisz. Rzuciła w stronę dziewczyny owoc, który przed chwilą zwędziła z półmiska. — Siadaj i opowiadaj. Skąd jesteś i gdzie wcześniej pracowałaś? Masz narzeczonego?
Dziewczyny usiadły przy długim stole w pomieszczeniu zaadaptowanym na jadalnię dla służby. Przejrzyste, czyste i dobrze oświetlone, sprawiało zupełnie inne wrażenie niż niewielka kuchnia na plebanii.
— Nie ma o czym opowiadać… — rzuciła Elberta zdawkowo i chciwie zatopiła zęby w słodkim miąższu. Niemal od razu poczuła się lepiej.
— Nie bądź taka, Birdie. — Jane szturchnęła ją w bok, z niezadowoleniem marszcząc brwi. — Chyba mogę tak do ciebie mówić?
Elberta kiwnęła głową. Nigdy nie przepadała za swoim imieniem i nie chciała wiedzieć, co takiego podkusiło jej rodziców, by właśnie takie jej nadać. Z zaciekawieniem rozejrzała się dookoła. Przy ścianach, ciasno obok siebie, stały przeszklone kredensy, a w nich najpiękniejsze zastawy — srebra i kryształy — jakie kiedykolwiek widziała. Państwo Edwardsowie musieli być naprawdę bardzo majętni — chyba w końcu jej się poszczęściło.
— No powiedz coś, bo nie wytrzymam… — Jane wierciła się na stołku.
— Przecież jem — odparła Birdie z pełnymi ustami. — Ja też będę mieć taką spódnicę i fartuch? zapytała, gdy skończyła przeżuwać ostatni kęs.
Czarno-biały, schludny ubiór jej nowej koleżanki był miły dla oka i stanowił ciekawą odmianę od szaroburego, nijakiego stroju — jedynego, jaki posiadała.
— Tak. Pani Cornelia przywiązuje dużą wagę do nienagannego wyglądu. Musimy mieć wszystko zawsze czyste i wyprasowane. Dostaniesz też drugi na zmianę. Myślisz, że dlaczego masz tę pracę… Bo Francis sobie wszystko lekceważyła no i… jest jeszcze coś… — Jane ściszyła głos do szeptu. — Ponoć wpadła w oko jednemu z tych, no wiesz… panów, którzy tu bywają. On poprosił ją, żeby z nim zamieszkała, i to nie jako służąca! Tylko jako pani jego domu. Dasz wiarę! — Jane egzaltowała się plotkami, nadmiernie wybałuszając przy tym okrągłe, bladobłękitne oczy.
— Wierzysz w to? — Elberta spojrzała na nią z powątpiewaniem.
— A co! — Jane wzruszyła ramionami. — Każda by tak chciała… No nie?
— No tak… — odparła Birdie lakonicznie. Wiedziała już, że na brak towarzystwa nie będzie narzekać. Zupełnie inaczej niż na plebanii Jakoba Morrisa, gdzie wiało wieczną wilgocią, grzybem, ciszą i ciasnotą. Wzdrygnęła się na to wspomnienie.
— Jakie będę mieć obowiązki?
— Ano właśnie. — Jane wstała i kiwnęła na nią ręką. — Pokażę ci dom, no i powiem co i jak.
Birdie chwyciła mocniej swoją torbę. Miała w niej to, co najcenniejsze. To, co jej pozostało.
— Zanim pójdziemy, jeszcze jedna bardzo ważna sprawa — zaczęła Jane niezwykle poważnie. — Kiedy rozmawiasz z państwem, nigdy nie patrz im prosto w oczy, chyba że cię o to poproszą. I zostaw tu ten tobół i płaszcz, pani jeszcze gotowa się zezłościć, jeśli cię taką zobaczy. — Dziewczyna westchnęła przeciągle. Chwyciła nową koleżankę pod ramię i pociągnęła ją w stronę drzwi. — Coś czuję, że się zaprzyjaźnimy — zachichotała.
Kobiety ruszyły wolno w stronę schodków prowadzących na korytarz. Elberta zlękła się, że zamiast pracować, będzie cały czas gubić się w zakamarkach tej rezydencji.
Ivythorn House stał przy Bateman Street, blisko ogrodu botanicznego i nieopodal neogotyckiego kościoła pod wezwaniem Matki Bożej i Angielskich Męczenników, konsekrowanego niemal dziesięć lat wstecz. Od głównej drogi oddzielał go wysoki na trzy łokcie murek, a na podjazd prowadziła kuta brama, którą za każdym razem, ilekroć wyjeżdżało się powozem, należało szeroko otwierać. Była też mniejsza, dość często używana — zwłaszcza gdy wychodziło się na spacer.
Po prawej stronie od podjazdu rósł słusznych rozmiarów platan, a do drzwi frontowych prowadziło kilka schodków. Nad dębowymi drzwiami z kołatką w kształcie lwiej głowy pięła się wisteria, teraz całkiem łysa. Jej z pozoru delikatne gałęzie sięgały aż do okna nad przeszklonym wykuszem.
Z bawialni wychodziło się na niewielki taras i do ogrodu. Tuż nad salonikiem do przyjmowania gości swój apartament miała pani Edwards.
Dom zdawał się Elbercie olbrzymi. Nigdy dotąd nie widziała ani takich przestrzeni, ani takiego przepychu, ani wzorzystych tapet — w każdym pomieszczeniu w innym kolorze i z innym motywem. Podejrzewała, że mieszkająca tu rodzina pławi się w luksusie, ale to, co dotychczas zobaczyła, przyćmiło jej wszelkie wyobrażenia o majętności nowych pracodawców. Obrazy w szerokich złotych ramach, drewniane, inkrustowane kasetony, wzorzyste tapety i egzotyczne kwiaty; Birdie przez chwilę zdało się, że przeniosła się do innego, baśniowego świata. Podążała za Jane niczym ćma za światłem świecy. Od kuchni, przez piwnicę, łazienkę, z której korzystała służba, po poddasze, gdzie znajdował się ich wspólny pokój, oraz salon, w którym miała odbyć spotkanie z panią domu.
* (fr.) Jestem motylem nocy
Książkę Motyl Nocy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: