Do zniszczonej po wojnie Warszawy powoli powraca życie. Wśród ruin i zgliszczy dochodzi do serii tajemniczych zbrodni. Ludzie szepczą między sobą, że to sprawka wampira. Jakub Korngold, łowca wampirów, podąża jego śladem i trafia do taniego hotelu robotniczego. Hotel, z zaminowaną piwnicą i przerwami w dostawach prądu, skrywa mroczną tajemnicę. Korngold, chcąc złapać krwiożerczą istotę, będzie musiał ją rozwiązać. Nie słyszeliście o Korngoldzie? Nic dziwnego. Komunistyczna bezpieka i Klub Wampirów zrobiły wiele, by jego imię zostało zapomniane...
Korngold to wielowątkowa i wielopoziomowa powieść o pojedynku wampirzycy Niny, dzięki której poznajemy całą historię, i łowcy wampirów. W tym starciu wygrywają zło i mrok. Ale dobro nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Przynajmniej taką mamy nadzieję...
Do lektury nowej powieści Macieja Paterczyka zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowe fragmenty książki Korngold:
1
Jestem już w takim wieku i stanie, że w lustro spoglądam tylko wtedy, kiedy muszę. Teraz patrzę. Wszystko wydaje się w porządku i zadowolona kiwam głową. Zastanawiam się, czy nie rozpuścić włosów. Spięłam je mocno w kok, odsłaniając szyję, kości policzkowe i zgrabne uszy. Nie zestarzały mi się jedynie uszy. Są małe, delikatne, w promieniach słońca wydają się wręcz przezroczyste. Tyle tylko, że mężczyźni nie patrzą na uszy.
Jeśli rozpuszczę włosy, będę musiała je uczesać. Uwielbiam czesać włosy. Kiedy byłam młodsza, stawałam naga przed lustrem i szczotkowałam włosy przez cały wieczór. Podziwiałam je, gdy sięgały moich piersi. Gdy zapuściłam naprawdę długie włosy, końcówkami drażniły mój płaski brzuch, choć nigdy nie sięgnęły włosów łonowych.
Pewnie się obruszasz. Wiem, że łatwo cię speszyć. Zwłaszcza jeśli porusza się temat cielesności i seksu. Nie twoja wina. Wina czasów, w których żyłeś. Często tłumaczymy w ten sposób zachowania naszych przodków. Ale więcej jest w tym poczucia wyższości względem nich niż rzeczywistego zrozumienia.
Wymądrzam się. Speszyłam cię, a teraz się wymądrzam. Źle zaczęłam.
Zostawiam włosy spięte. Są krótsze i nie tak ładne jak kiedyś. Rozpuszczone nie sięgają mi nawet piersi. Choć trzeba przyznać, że piersi opadły mi wyraźnie. Może kiedyś by dosięgnęły… Zapewne znów cię peszę. Nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać.
Denerwuję się. Gdy jestem zdenerwowana, myślę o seksie i palę papierosy.
Kłopot w tym, że kilka lat temu rzuciłam palenie.
Uspokajam się. Wszystko sprawdzam raz jeszcze, tak jak zaplanowałam. Okna wydają się zamknięte. Zamykam drzwi wejściowe i zakładam łańcuch. Klucz zostawiam w zamku, przekręcam go na bok, by włamywacz nie wypchnął go z drugiej strony. Nie wiem, czy to skuteczna metoda. Widziałam to na jakimś filmie. Ale był to amerykański film sensacyjny, więc nie mogę być niczego pewna. Źródło wiedzy równie dobre, co ulotka. Właśnie, poczta! Otwieram drzwi, zdejmuję łańcuch i wychodzę, bo przecież po to przeglądałam się w lustrze, by mieć pewność, że mogę wyjść na zewnątrz. A potem o tym zapomniałam. Zaczęłam wspominać swoje młode, jędrne piersi, brzuch i wzgórek łonowy, który akurat niewiele się zmienił. Jak uszy.
Schodzę klatką schodową. Otwieram skrzynkę pocztową. Rachunki i reklamy. Zatrzymuję wzrok na ulotce, która zapewnia „prawdziwą ucztę dla wampirów”. Zamieram ze strachu, ale moje oczy dalej śledzą tekst. Uspokajam się. Jest to reklama restauracji, której specjalnością są krwiste steki. Jak można jeść krwisty stek? Mój żołądek ściska się, czuję mdłości. Ktoś przechodzi obok i mówi „dzień dobry”. Zamyślona nie reaguję w porę, odwracam się, gdy jest za późno. Odpowiedzieć mimo wszystko? Milczę. A może nawet nie usłyszałam „dzień dobry”? Na mojej klatce schodowej nie jestem lubianą osobą.
Otwierają się drzwi wejściowe, wchodzi druga postać. Młody mężczyzna w puchatej kurtce i w żółtej czapce, z długimi ładnymi kręconymi włosami opadającymi na ramiona. Przypomina trochę snowboardzistę z amerykańskich filmów. Przed oczyma na krótko staje mi scena z jednego filmu. Grupka młodych ludzi — do których ten młodzieniec pasowałby idealnie — zjeżdża po stoku narciarskim, słychać głośną muzykę i, nie wiadomo dlaczego, piski dziewcząt. Niechętnie oglądam takie filmy. Nie lubię nart. Nie lubię głośnej muzyki i piszczących z radości dziewcząt. Choć lubię młodych mężczyzn.
Młodzieniec długo mi się przygląda. Próbuje zgadnąć, ile mam lat. Nie udaje mu się. Nikomu się nie udaje. Jedni dają mi czterdzieści kilka lat, może pięćdziesiąt. Niektórzy dają mi sześćdziesiąt albo i więcej. Chłopak dochodzi do wniosku, że jestem za stara. Zawadiacki uśmiech znika z jego twarzy i wita się tym idiotycznym „dzień dobry”, jeszcze, jak na złość, wypowiedzianym głośno i powoli.
Szkoda, wzdycham.
Wracam. Wspinam się po schodach. Śmierdzi. Śmierdzą wszystkie klatki schodowe tego świata. Czuję mięso, tłuszcz, pastę do podłóg lakierowanych i kurz. I jeszcze psy. Cuchną przemokniętą sierścią. Kiedyś na klatce mieszkały bezpańskie koty. Wtedy było znacznie gorzej. Podczas naszej rozmowy zapewne powiem, że kogoś nienawidzę. Najpewniej będę wtedy zdenerwowana i wściekła. Zdarza się, że jestem niesprawiedliwa w osądach. Ale psów i kotów nienawidzę naprawdę. Psy wciąż tu są. Piszę listy do spółdzielni mieszkańców. Wrzucam skargi do skrzynek pocztowych. Piszę pięknym charakterem pisma, bo chodziłam do szkoły, kiedy uczono jeszcze kaligrafii. Nikt tego nie docenia. Nikt mi nie odpowiada na listy.
Wspinam się z trudem. Piąte piętro. Dla mnie to brzmi jak wyrok. Winda nie działa. Mam wrażenie, że nie naprawiają jej, by zrobić mi na złość. A może dobrze, że nie działa? Gdyby była sprawna, musiałabym nią jeździć. Winda jest mała, wąska i przypomina postawioną pionowo trumnę. Boję się trumien. Czasami winda zatrzymuje się po drodze i choć w środku nie ma wolnego miejsca, ktoś się wciska. A dzielenie z kimś trumny jest straszne i niewygodne.
Wchodzę po schodach i uciekam od smrodu. Najtrudniej było mi wytrzymać, gdy po klatce roznosił się zapach krwi i śmierci. Tydzień musiałam czekać, aż ktoś zajrzy do tej starowinki mieszkającej na parterze. Przynajmniej problem bezpańskich kotów i ich dokarmiania rozwiązał się samoistnie.
Na trzecim piętrze lekko uginają mi się kolana. Rozglądam się za krzesłem, ale go nie ma. Sama zniosłam krzesło, ale zostało skradzione. Napisałam list w tej sprawie i przykleiłam do ściany, ale nikt mi nie odpowiedział. To znaczy, ktoś odpisał, ale nie powiem co. Wulgaryzmy.
Wracam do mieszkania, siadam na łóżku. Drzwi zamknęłam? Zamknęłam. Przekręciłam klucz, by złodziej z zewnątrz nie dostał się do środka? Nie, nie będzie żadnego włamania. Złodzieje kradną rowery spod bloku, wybijają szyby w sklepach, włamują się do piwnic, ale przez dwadzieścia lat żaden nie obrabował wdowy spod trzynastki i nie zrobi tego teraz. Powtarzam to sobie wyraźnie, ale wiem, że nie ma to sensu. Wstaję, przechodzę do przedpokoju, przekręcam klucz w zamku na bok. Jak w amerykańskim filmie.
Wracam do sypialni. Siadam na łóżku i wyliczam wszystko raz jeszcze: okna, drzwi, gaz. Czy sprawdzałam gaz? Gaz jest zakręcony, jestem tego pewna. Ale pewność, że gaz jest zakręcony, a sprawdzenie tego, to dwie różne sprawy. Idę do kuchni. Kuchenka stoi nieużywana od wielu miesięcy, a wszystkie pokrętła wskazują 0. Lodówki cicho buczą, jak należy. Kran zakręcony. By mieć pewność, odkręcam kran i zakręcam go ponownie. Spada kilka kropel i wszystko zamiera. Otwieram szafkę nad zlewem i sprawdzam półkę z medykamentami. Nie wiem dlaczego, ale skoro już jestem w kuchni, to sprawdzam. Większość opakowań leków jest pusta. Są to stare apteczne butelki z korkiem. Napisy z nazwą i zastosowaniem dawno starły się i wyblakły. Znajduję jakąś maść, odkręcam, lecz do moich nozdrzy nie dolatuje żaden zapach. Mimo to wiem, co trzymam w słoiku. Gdybym miała więcej tej maści, młodzieniec na dole przyglądałby mi się dłużej. Dałby mi mniej lat. Mogłabym dłużej patrzeć na jego przyjemny uśmiech. Gdyby.
— Cholerny doktor Zimmermann — szepczę w złości.
Wracam i siadam na twardym łóżku. Chyba na złość kupiłam sobie twarde łóżko. Nie sypiam w nim, ale nawet siedzenie sprawia ból. Zaczynam wszystko wyliczać raz jeszcze: okna, drzwi, gaz, kran. Naprawdę sprawdziłam okna? Każde? Od razu wstaję i sprawdzam. Wiem, że i tak to zrobię.
Wracam do sypialni po dwóch minutach. Mieszkanie jest puste i ciche. Okna szczelnie zamknięte. Czuję tylko zapach kurzu. Ale kurz nie jest problemem. Nie oderwie mnie od naszych myśli i wspomnień. Mamy dla siebie dużo czasu. Tak, celowo użyłam liczby mnogiej. Pamiętam o tobie.
Gotowy? Zamykam oczy. Przenoszę się gdzie indziej. Chwytam starodawną klamkę i otwieram drzwi z cichym skrzypnięciem. Znajduję się teraz w ciemnym pomieszczeniu z drewnianą podłogą. Na wprost widzę kominek, gdzie przyjemnie pali się ogień, i kilka obitych skórą foteli. Dalej, w narastającym półcieniu, znajdują się półki z książkami. Korytarze pełne książek wydają się biec we wszystkie strony, przecinają się, zwężają, a czasem rozszerzają, tworząc prawdziwy labirynt. Zaciągam się zapachem papieru i drukarskiej farby. Czy jest przyjemniejszy zapach niż ten unoszący się przy kartkowaniu książek? Może zapach kawy? Papierosów? O tak, papierosów! Seksu? Krwi?
Tak, zapach krwi jest najpiękniejszy.
Zapach seksu… Co za głupoty? Dlaczego w ogóle pomyślałam o seksie? Ze zdenerwowania? Przez tego młodzieńca o jasnych kręconych włosach? Biorę dwa głębokie wdechy, żeby się opanować i zapomnieć o nim. Czy do półki z medykamentami zajrzałam przez przypadek, a może chciałam wygrzebać coś z opakowania z maścią? Zobaczyć, ile zostało.
Znika biblioteka. Nie ma zapachu książek, ognia w kominku i obitych skórą przyjemnych foteli. Czuję tylko kurz i naftalinę w małym mieszkaniu wdowy. Klnę soczyście, jak nigdy przy ludziach. Muszę się skupić i opanować. Jeśli będę myślała o zbyt wielu rzeczach, drzwi do biblioteki pozostaną dla mnie zamknięte.
Skupiam się. Przynajmniej próbuję. Młodzieniec w ładnych loczkach był, ale już go nie ma. Różnica wieku między nami wynosi zresztą jakieś sto trzydzieści lat. Akurat ten argument do mnie nie przemawia. Mam się speszyć? Zawstydzić? Zamykam oczy i próbuję o nim zapomnieć.
Trochę maści jeszcze zostało. Na czarną godzinę. Zimmermann powtarzał, że mam z niej korzystać tylko w sytuacjach zagrażających życiu i bezpieczeństwu. Nie po to, żeby zapewnić sobie przyjemności i rozrywkę. Odpowiedziałam, że jak najbardziej, biorąc największe opakowanie. A on mi uwierzył. Uczony, a głupi.
Wracam do biblioteki. Nie jestem tam sama, korytarze zapełniają się postaciami, ale na razie je ignoruję. Półki z książkami sięgają…
To sprawdziłam ten gaz czy nie?
Sprawdziłam.
Regały z książkami sięgają od podłogi do sufitu ginącego w mroku. Ogień w kominku podskakuje wesoło. Dotykam pierwszego fotela i odcisk palca zostaje na obiciu. Jest jeszcze szklany stolik, na którym stoi koszyk z jabłkami. Jednego jabłka brakuje.
Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Nie lubię tego zdania. Brzmi jak zaklęcie, ściągające nieszczęście, ale robię wyjątek.
Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, powtarzam.
Niewiele z tego wszystkiego rozumiesz, prawda? Zaraz odpowiem na twoje najpilniejsze pytania. Nie będziesz zadowolony z tego, co usłyszysz. Odpowiedzi zrodzą kolejne pytania. Na nie również postaram się odpowiedzieć. Mamy czas.
Rozsiadam się wygodnie w fotelu. Chwytam jedno jabłko z miski i przyglądam mu się. Pomysł z jabłkami był bardzo dobry. Zaczynam się śmiać. Śmieję się głośno i długo.
Ja jestem mądra, a inni są głupi, mówię. To zdanie akurat wypowiadam sobie kilkukrotnie codziennie przez całe życie, więc nie spodziewam się żadnego nieszczęścia.
Cisnę jabłkiem w ogień. Mój śmiech tylko narasta.
Zaczynamy? Zaczynamy.
Powieść Korngold kupicie w popularnych księgarniach internetowych: