Maria i Aniela przyjaźnią się od lat, mimo że pozornie wiele je różni. Maria jest specjalistką od promocji w czasopiśmie dla kobiet, Aniela – instruktorką jogi. Maria na pierwszym miejscu stawia karierę. Ma chłopaka Adama, a jej życie toczy się według ściśle określonego planu. Aniela jest singielką i przestała już wierzyć w miłość. Jest silną i niezależną kobietą, ale jej bliscy, hołdujący tradycyjnym wartościom, tego nie rozumieją.
Obie przyjaciółki wyjeżdżają na Boże Narodzenie w rodzinne strony, do malowniczo położonych wśród warmińskich lasów Łosic. Aniela, aby uniknąć uporczywych pytań rodziny o swoją drugą połówkę, postanawia znaleźć mężczyznę, który zgodzi się udawać jej narzeczonego. Zwłaszcza że w święta przypada pięćdziesiąta rocznica ślubu jej dziadków.
Dzięki Marii udaje się zrealizować ten plan. Aniela nie przewidziała jednak, że naprawdę się zakocha…
Te święta całkowicie odmienią życie przyjaciółek. Czy obie na nowo odkryją, czym jest miłość? Czy uwierzą w magiczną moc grudniowej nocy?
Do lektury książki Klaudii Duszyńskiej, zatytułowanej Miłość pod choinkę zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na łamach naszego serwisu mogliście przeczytać premierowy fragment książki Miłość pod choinkę. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Tej nocy kobieta nie zmrużyła oka. Zastanawiała się, jaka jest granica w realizacji marzeń. Kiedy można powiedzieć: dość?
Adam był bardzo ambitny. Pisał reportaże do gazet, ale odkąd go znała, chciał napisać książkę. To była dla niego idealna okazja. I taki temat… Na pewno dostałby za nią nagrody. To było dla niego ważne. Zresztą kogo Maria próbowała oszukać dla niej też. Kochała sukces, wspinanie się po szczeblach kariery, podziw, jaki potem widziała w oczach spotykanych ludzi.
Nie mogła jednak udawać, że się nie boi. To, co miał robić Adam, było szalenie niebezpieczne. Do tego święta… Nie wyobrażała sobie spędzić Bożego Narodzenia bez niego. Co roku jeździli na zmianę do jej lub jego rodziców, byli już jak rodzina. A teraz miała zostać sama i martwić się o niego. Nie umiała jeszcze oswoić tych wszystkich myśli.
Kręciła się nerwowo, kiedy nagle spadła na nią myśl tak absurdalna, a równocześnie dotkliwie prawdziwa, że Maria aż usiadła na łóżku.
Adam został na noc, choć nie mieszkali razem. Oboje prowadzili tak intensywne życie, że dla wygody w tygodniu każde z nich mieszkało u siebie. Kobieta spojrzała na niego, unosząc lewą brew, i zastanowiła się jeszcze przez chwilę. Uznała jednak, że sprawa takiej wagi nie może czekać do rana. Delikatnie pogładziła ramię mężczyzny. Ten jednak spał tak mocno, że nawet się nie poruszył. Marysia, coraz bardziej zirytowana, szarpnęła go za rękę. Tym razem podziałało i mężczyzna obrócił się w jej stronę, otwierając zaspane oczy. Kobieta dopiero teraz włączyła nocną lampkę.
— Coś się stało?
— Chcesz mi powiedzieć, że nie będzie cię na moim balu charytatywnym?
— Na czym? — Adam nie mógł nadążyć za tokiem myślenia dziewczyny.
— Na balu, który tak zaciekle organizuję od kilku miesięcy. Na balu, który jest dla mnie strasznie ważny. Mało tego, to najważniejsze wydarzenie w całej mojej dotychczasowej karierze.
Spojrzał na nią smutno i przytulił, całując w czoło.
— To było takie cholernie ważne… — Kobieta ukryła głowę w jego ramionach i zaczęła głośno szlochać.
*
Mikołajki były dniem, od którego Aniela co roku rozpoczynała świąteczne odliczanie. Gdy była mała, wiązało się to z radosną ekscytacją dotyczącą wizji pachnącej choinki, pieczenia sernika i szukania prezentów, z biegiem czasu jednak świąteczna atmosfera blakła i znikała jak poranna mgła. Teraz Aniela bardziej martwiła się kupnem prezentów dla bliskich, co zawsze okazywało się niezwykle stresujące. Zwłaszcza że w jej rodzinie przybywało dzieci, a kobieta zupełnie się na nich nie znała. Kupowała więc zwykle książeczki, pełna wiary, że to zawsze dobry podarunek, ale zauważyła już, że niektórzy rodzice posyłają jej dziwne, pogardliwe spojrzenia.
Książki zdawały się nie mieć wartości. No, przynajmniej dla niektórych.
Dziś na poranne zajęcia jogi dla kręgosłupa jedna z joginek przyniosła pierniczki domowej roboty. Aniela co roku piekła takie z przyjaciółką, bo w jej domu nie było tego zwyczaju. Mama, wiecznie zapracowana, babcia zresztą też do poważnej starości była aktywna zawodowo, więc zwykle świąteczne wypieki ograniczały się do sernika i kupowanego w małej rodzinnej cukierence makowca. Zwyczaj, by w domu urządzać małą manufakturę korzennych pierniczków, się nie przyjął. A szkoda, pomyślała kobieta, chrupiąc kolejne już ciastko.
Do następnych zajęć dla kobiet w ciąży miała dobrą godzinę, więc wraz z kilkoma dziewczynami z grupy siedziała na podłodze, jadła pierniki i opowiadała o aktualnym układzie gwiazd i zbliżającym się nowiu. Zawsze było jej miło, gdy ktoś zostawał po zajęciach, by jeszcze porozmawiać.
W pewnej chwili jej uwagę przykuł wysoki mężczyzna krążący po korytarzu z przerzuconą przez ramię torbą treningową. Miał lekko kręcone, ciemne włosy, które opadały mu na twarz, i delikatny, trochę nieujarzmiony zarost. Wyglądało na to, że kogoś szuka. Chyba wyczuł, że Aniela się w niego wpatruje, i ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Zachęcony jej zainteresowaniem, zbliżył się do wejścia do sali, gdzie kobieta prowadziła zajęcia i z uśmiechem zapukał w otwarte na oścież drzwi.
— Przepraszam — zagaił — szukam grupy początkującej.
— To sala na końcu korytarza, na wprost. Aniela spojrzała na zegarek. — Zajęcia zaczynają się za kwadrans.
— Dziękuję.
Nieznajomy oddalił się we wskazanym przez instruktorkę kierunku. Wyglądał na speszonego, ale miał też w sobie tę nonszalancką pewność siebie, która pozwala ludziom odnaleźć się nawet w niekomfortowych dla nich warunkach. Aniela, zwykle nieśmiała i zamknięta w sobie, zawsze tego ludziom zazdrościła. Ją przerastała rozmowa telefoniczna z dajmy na to nieznajomą przedstawicielką handlową. Nie lubiła wychodzić ze swojej strefy komfortu.
Między dwunastą a czternastą Aniela miała przerwę. Wyskoczyła do wegańskiej restauracji Krowarzywa na buraczanego burgera i w oczekiwaniu na obiad wysłała SMS-a do Marysi. Liczyła, że może przyjaciółka też zrobi sobie małą przerwę. Niestety. Maria odpisała tylko, że może wpaść do Anieli w drodze z roboty, bo znów ma urwanie głowy.
Ech, życie, pomyślała joginka. Popatrzyła na swoje odbicie w szybie. Miała naturalnie jasne włosy o odcieniu zboża tuż przed żniwami i duże granatowe oczy w kształcie migdałów. Lubiła siebie. Jej ciało było smukłe i gibkie, wypielęgnowane naturalnymi kosmetykami. Uchodziła za młodszą, niż była w rzeczywistości. I uważała się za osobę szczęśliwą. Wiodła takie życie, jakie chciała. Może początkowo nie było to spełnienie jej marzeń, ale polubiła je i raczej nie chciałaby go zamienić na żadne inne.
Gdy kończyła studia, zmarła jej ukochana ciotka Helena. Kobieta była samotna i zapisała Anieli swoje dwupokojowe mieszkanie w kamienicy na granicy Śródmieścia i Mokotowa. Młoda studentka początkowo nie chciała go przyjąć, ale z czasem zrozumiała, że to szansa na odseparowanie się od odrobinę toksycznej rodziny i usamodzielnienie w wielkim mieście. Ciotka jako jedyna wydawała się rozumieć Anielę i podzielała jej feministyczne poglądy. Zresztą jej także rodzina przypięła łatkę starej panny, choć w życiu by się tak nie nazwała. Po prostu nie uważała, żeby bycie w związku definiowało kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Nie lubiła postrzegania ludzi przez pryzmat tego, z kim dzielą lub nie sypialnię. Aniela była jej kopią.
Mniej więcej w tym samym momencie, gdy ukochana ciotka odeszła, Aniela zaczęła przygodę z jogą. I zakochała się w tym tak bardzo, że postanowiła zostać instruktorką. Skończyła kurs, nieustannie się doszkalała. Była nawet w Indiach, by czerpać wiedzę i zdobywać umiejętności od najlepszych. I teraz, po jakichś sześciu latach, była zdania, że wszystko pasowało jak układanka, a ona jest spełniona. W życiu niczego jej nie brakuje.
Tym bardziej biła się z myślami, czy aby na pewno realizować pomysł z udawanym chłopakiem. To było takie głupie. Ale z drugiej strony, mogło uspokoić dziadków, a dzięki temu i ona zyskałaby odrobinę spokoju. Już i tak przez jogę babcia zmówiła niezliczoną ilość różańców. Wiadomość o tym, że jej wnuczka nie musi mieć męża, by być szczęśliwa, mogłaby ją zabić.
Za oknem zaczęły wirować płatki śniegu. Przez chwilę zrobiło się nastrojowo i magicznie. Kobieta ostudziła swój optymizm, temperatura wciąż oscylowała w okolicach zera, więc szanse na utrzymanie się białego puchu były właściwie żadne. Zresztą ten śnieg i tak nie wytrzymałby do świąt. Aniela wyszła na ulicę i od razu wpadła na jednego z niezliczonych dziś mikołajów. Ten spojrzał na nią pobłażliwie, zadzwonił trzymanym w ręku dzwonkiem i pospiesznie ruszył w swoją stronę. Kobieta mimowolnie pomyślała życzenie. Żeby było dobrze, ułożyło się w jej głowie. Nie doprecyzowała, o co konkretnie jej chodziło, ale miała nadzieję, że Święty Mikołaj albo raczej dobry los sprawi, że życzenie się spełni.
Maria miała wpaść do niej po osiemnastej, więc Aniela musiała się spieszyć. Nie lubiła tego, bo zwykle ostatnie zajęcia dawały jej wyciszenie i ukojenie po całym dniu, ale spotkanie z przyjaciółką stawiała wyżej niż swój dobrostan. Na szczęście pracowała blisko domu i miała nadzieję, że zdąży, i Maria nie będzie musiała czekać na nią w bramie.
Udało się. Przyjaciółki jeszcze nie było. Aniela wpadła do mieszkania jak burza i szybko przypięła smycz do obroży Idola. Musiała wyprowadzić go choćby na krótki spacer, pomyślała więc, że połączy przyjemne z pożytecznym i wyjdzie w stronę przystanku autobusowego na placu na Rozdrożu. Tam gdzieś na pewno wpadnie na Darską.
Nie pomyliła się. Wysoka kobieta z burzą loków, w ciemnozielonym płaszczu i botkach na obcasie energicznie szła w stronę placu Unii Lubelskiej. Idol poznał ją pierwszy i pociągnął Anielę.
— Hej, zachowuj się! — rzuciła do psa, po czym zwróciła się do przyjaciółki, cmokając ją w policzek: — Znowu zostałaś dłużej w pracy.
— Tak, już się przyzwyczaiłam. Właściwie nie wiem, po co wracam do domu. Masz coś do jedzenia?
— Gulasz warzywny i kaszę jaglaną.
— Ech… Jestem tak głodna, że zjem nawet tę twoją bezmięsną papkę.
Po obiedzie i po tym, jak Maria zrelacjonowała przyjaciółce poprzedni wieczór i — nie szczędząc goryczy — powiedziała, co myśli o wyjeździe Adama do Afganistanu, obie usiadły wygodnie na kanapie z kieliszkami wina.
— Adam jest odpowiedzialny i rozważny. Aniela starała się pocieszyć Marysię. — Na pewno nic złego mu się nie stanie.
— Nie wiem, co mam o tym myśleć. Na razie to zostawmy, nie chcę o tym mówić. Nie umiem jeszcze sobie tego wyobrazić. Wylatuje pojutrze, pewnie wtedy wpadnę w panikę. Na razie jestem zła, ale z bardziej… błahego powodu.
Przyjaciółka spojrzała na nią podejrzliwie.
Książkę Miłość pod choinkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych: