"W cieniu kaplicy" - premiera, fragment powieści

Data: 2013-04-18 11:10:04 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News -

Ciało Alana, nadzorcy folwarcznego z Bampton, znaleziono w chaszczach przy drodze wiodącej do kaplicy św. Andrzeja dwa dni po tym, jak udał się na nocny obchód. Miał jedynie sprawdzić, czy ktoś nie łamie zakazu przebywania poza domem po zmroku. Jego gardło było rozszarpane, zaś twarz i ręce poznaczone głębokimi zadrapaniami. Przybyły na miejsce zdarzenia mistrz Hugh z Singelton usłyszał od kornera, że Alana zaatakował wilk. Było to prawdopodobne, ale jeden fakt budził wątpliwości. Jeśli nadzorcę zabiło dzikie zwierzę, czemu było tak mało krwi?

 

Nieszczęśliwy wypadek czy jednak morderstwo? Czy uda się odpowiedzieć na to pytanie? Czy w czternastowiecznej Anglii znajdzie się ktoś, kto przeprowadzi wnikliwe śledztwo i odnajdzie winnych? Wciągające opisy praktyk medycznych, znakomicie oddające charakter epoki i wartka akcja - to wszystko znajdą czytelnicy w powieści Melvina R. Starra W cieniu kaplicy. Doskonała kontynuacja książki Niespokojne kości ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Promic. Prezentujemy premierowy fragment powieści: 

 

Dziewiątego dnia kwietnia Roku Pańskiego 1365 obudziłem się o świcie. W przeciwieństwie do małmazji, ów dzień nie zyskiwał z wiekiem.

 

Wielokrotnie budziłem się o świcie, ale zwykle już po trzech tygodniach nie pamiętałem, jaka była tego przyczyna. Tamten dzień utkwił mi jednak w pamięci. I bynajmniej nie dlatego, że obudziłem się tak wcześnie, lecz z powodu tego, co nastąpiło potem. Niezwykłe zdarzenia mają to do siebie, że oprócz nich pamiętamy wszelkie, nawet najbardziej prozaiczne okoliczności, które im towarzyszą.

 

W moim dwudziestopięcioletnim życiu były też inne pamiętne dni. Dobrze pamiętam na przykład dzień, w którym mojego brata Henry’ego zabrała zaraza. Byłem wówczas dzieckiem, niemniej wciąż mam w pamięci obraz ojca Aymera udzielającego mu ostatniego namaszczenia. Duchowny nosił na szyi woreczek z ziołami, które miały go uchronić przed chorobą. Nie uchroniły jednak – zmarł dwa tygodnie później. Nadal widzę oczyma duszy ów woreczek, wiszący na konopnym sznurku na szyi duchownego, który pochylał się nad moim konającym bratem.

 

Pamiętam też dokładnie dzień w 1361 roku, w którym umarł William z Garstang. Podczas studiów w Oksfordzie, w kolegium Balliol, William i ja dzieliliśmy pokój przy St. Michael’s Street z dwoma innymi studentami. Starałem się przynieść ulgę swojemu przyjacielowi, kiedy powracająca zaraza pokryła jego ciało ropiejącymi wrzodami. Tuż przed śmiercią, z wdzięczności za moją skromną pomoc, William podarował mi trzy książki. Jedną z nich była „Chirurgia” Henry’ego de Mondeville’a. Nie mam pojęcia, jak to dzieło znalazło się w jego posiadaniu. Teraz jednak dostrzegam w tym rękę Boga, albowiem po przeczytaniu owej książki postanowiłem obrać inną profesję od tych, które wcześniej rozważałem.

 

Czyżby zatem Bóg postanowił, że William poniesie tak straszną śmierć po to, abym ja odnalazł swoje powołanie? Nie wierzę w to, nie wierzę, że Bóg mógłby komukolwiek zgotować taki los. W tej kwestii różnię się z mistrzem Wycliffe’em, który uważa, że wszystko jest ustalone z góry. Ja sądzę, że Bóg potrafi obrócić zło w dobro i że uczynił tak wówczas, kiedy sprawił, że zostałem chirurgiem. Kto wie, być może moja posługa równoważy cierpienia Williama, choć dla niego samego marna z tego korzyść.

 

Co więcej, doskonale pamiętam dzień, w którym poznałem lorda Gilberta Talbota. Otóż pozszywałem tego możnego szlachcica po tym, jak koń jego giermka zranił go w nogę na głównej ulicy Oksfordu. Tak rozpoczęła się moja służba u tego wielmoży, którą pełnię również wobec mieszkańców podległego mu miasteczka Bampton. Nieco później, co napawa mnie szczególną dumą, zostałem ponadto mianowany rządcą jego włości.

 

Mam też mniej przyjemne wspomnienia. Choćby nieprędko zapomnę święta Bożego Narodzenia Roku Pańskiego 1363 oraz ucztę, którą wówczas urządzono w zamku lorda Gilberta w Goodrich. Przybyłem tam z Bampton, aby udzielić pomocy siostrze lorda Gilberta, pięknej lady Joan. Szlachcianka spadła z konia i złamała nadgarstek. Wezwano mnie, abym nastawił złamanie. Mamiłem się myślą, że zdobędę względy tej damy, miłość wszak jest ślepa i bezrozumna. Jednak na kilka dni przed świętami do zamku w Goodrich zawitał sir Charles de Burgh. Lord Gilbert zaprosił go, gdyż wiedział, że ów zacny rycerz, na co pewnie liczył, może skraść serce jego siostry. Tak stało się w istocie. W przerwie między drugim a trzecim daniem bożonarodzeniowej uczty sir Charles wstał i w obecności wszystkich biesiadników podał lady Joan nabijaną goździkami gruszkę. Szlachcianka ujęła ją w dłoń i wyciągnęła zębami jeden goździk. Pobrali się w zeszłym roku we wrześniu, tuż przed dniem św. Michała Archanioła.

 

Zboczyłem jednak z tematu… Tak więc obudziłem się o świcie, usłyszawszy, że ktoś wali w drzwi mojej komnaty. Zamrugałem, żeby otrząsnąć się ze snu, po czym zwlokłem się z mego łoża i ruszyłem chwiejnym krokiem ku drzwiom. Otworzyłem je, kiedy wartownik Wilfred miał po raz kolejny głośno zapukać.

 

–  Chodzi o Alana, nadzorcę folwarcznego… Wreszcie go znaleziono.

 

Przed dwoma dniami Alan udał się jak zwykle na poszukiwanie tych, którzy wbrew obowiązującemu prawu wałęsają się po zmroku. Tym razem jednak nie wrócił do domu. Nazajutrz rano zawiadomiła mnie o tym jego zaniepokojona, młoda żona. Poleciłem wówczas naszemu ekonomowi, Johnowi Holcuttowi, by z kilkoma ludźmi poszukał zaginionego, ale misja ta zakończyła się fiaskiem. Poza tym ekonom nie był zadowolony, że aż sześciu ludzi musiało przerwać na cały dzień pracę na folwarku. Nie wszystkie bowiem leżące odłogiem pola zostały już zaorane. Toteż w środę wieczorem, nim udałem się na spoczynek, John poprosił mnie, aby następnego dnia mógł poniechać poszukiwań. Zgodziłem się na to. Skoro nie trafiono na ślad Alana, mimo iż całe miasteczko wiedziało o jego zaginięciu, dalsze przetrząsanie każdego kąta wydawało się bezcelowe.

 

–  Wrócił do domu? – spytałem.

–  Nie. I raczej nie wróci, chyba że na marach.

–  Nie żyje?

–  Owszem – odparł Wifred.

–  Gdzie go znaleziono?

–  Przy drodze, nieopodal kaplicy św. Andrzeja.

 

Nic dziwnego, że szukający go nie znaleźli. Kaplica św. Andrzeja jest oddalona niemal o pół mili od wschodniej granicy miasta. Zastanawiało mnie tylko, czemu Alan zapuścił się aż tak daleko. Chyba już wtedy podejrzewałem, że śmierć nadzorcy nie nastąpiła z przyczyn naturalnych. Choć uważam nieufność za wadę charakteru, niejednokrotnie już – jako chirurg i rządca – przekonałem się, że nie należy ulegać pozorom. Alan nie miał jeszcze trzydziestu lat. Dzierżawił od lorda Gilberta piętnaście akrów ziemi i mimo młodego wieku cieszył się tak dobrą opinią, że przed trzema laty kmiecie wybrali go na nadzorcę. Ciężko pracował i przez całą zimę chwalił się, że na swoich czterech akrach owsa z każdego buszla nasion uzyskał pięć buszli plonów. To był znakomity wynik, bo jego pola niczym się nie różniły od pozostałych, które otaczały Bampton. Ten sukces, jak sądzę, wzbudził u niektórych zazdrość.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje