Dorosłość... Kończymy szkoły, pozostawiamy w tyle chaos dorastania, pozbywamy się znienawidzonych pryszczy, zapominamy o szaleństwach młodości. Przed nami całe życie - pewne, stateczne, zorganizowane, ale nie pozbawione zabawy i przyjemności. Tak! Przecież należy do nas! Sami decydujemy, jak będzie wyglądało! Czy aby na pewno?
A może wcale nie jestem ,,dziewiątką", a zaledwie ,,słabą siódemką"? Może gdzieś tam czeka ,,szóstka", z którą ,,moglibyśmy zostać silną dziewiątką, razem". Ale zapatrzeni w swoje wyobrażenie dorosłości, tracimy się z oczu. Chwilę potem los obsadza nas w ,,najromantyczniejszym filmie na świecie", ale nie dostajemy w nim głównej roli, a jedynie ,,niewielką drugoplanową rólkę" i zostajemy ,,w żółtym szeregowym domu z dziecięcymi rowerkami leżącymi na podjeździe", a on pielęgnuje to niezwykłe uczucie, które narodziło się ,,przy barierce nad stawem podczas podróży służbowej do Kopenhagi"...
Linn Skaber, norweska stand-uperka, aktorka i pisarka, która tak szczerze i dotkliwie sportretowała Młodość, powraca z równie przejmującym studium dorosłości, które po raz kolejny nabiera głębi i kształtów dzięki niezwykłym ilustracjom Lisy Aisato. Do lektury Dorosłości zaprasza Wydawnictwo Literackie.
„Dorosłość" to proza niespieszna i wymagająca powolnej, uważnej lektury, ale równocześnie nie na tyle trudna, by odrzucić kogokolwiek spośród czytelników.
- recenzja książki „Dorosłość"
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Dorosłość. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Urodzić mężczyznę
Mężczyzna, który idzie w stronę kontroli bezpieczeństwa na Gardermoen, jest dorosły. W bluzie z kapturem, czapce z daszkiem i z plecakiem wygląda jak nastolatek, ale j e s t dorosły.
Dobrze go znam i on mnie zna. Dobrze. Widać to w jego spojrzeniu, kiedy odwraca się i zerka na mnie przez ramię. Mruży oczy. Nad plecakiem. Często mruży oczy. Robi to od małego, nawet gdy nie ma słońca. Mężczyzna, który idzie w stronę kontroli bezpieczeństwa, to mój syn.
Dorosły mężczyzna zmierza w stronę kontroli bezpieczeństwa na Gardermoen, sam. A ja szepczę: „Wieczorami w Londynie jest zimno. Wieje wiatr. Londyn jest z tego znany. Musisz zakładać wełnianą bieliznę”. Ale on tego nie słyszy. Dzięki Bogu.
Całe szczęście, że tego nie słyszy. Całe szczęście, że powiedziałam to cicho i z zażenowaniem, bo to jest żenujące. Matka, która trzęsie się nad dorosłym mężczyznę, jest irytująca jak podmuch wiatru w szyję. Matki są z tego znane. Nagle on lekko się odwraca, trochę w moją stronę, ale niezupełnie. Dotyka szyi, zanim włoży laptop do pojemnika, który ma przed sobą. Znowu to robi, znowu muska szyję, jakby coś na niego chuchało. Jakby coś marudnego, troskliwego i wiecznie obecnego chuchało na niego.
Leci do Londynu na studia. Będzie mieszkał na stancji, może ze wspólną kuchnią i kawą mieloną, spał na łóżku pod nową pościelą kupioną w miejscowym sklepie, będzie się spotykać z przyjaciółmi, chodzić do pubu, siedzieć na trawie przed uniwersytetem i rozmawiać po angielsku, może nawet z czasem zacznie po angielsku myśleć. I możliwe, że któregoś wieczoru pojedzie z kimś autostopem, a potem będzie się zwijać ze śmiechu na afterparty i pozna innych, nowych ludzi, nowe dziewczyny.
I to jest mój syn.
Może to tam spotka wyjątkową dziewczynę, w berecie, z wadą zgryzu i ze wzniosłymi myślami na temat kraju, z którego pochodzi, Francji, i ona mu opowie o swoim rodzinnym mieście, przyjaciołach i tamtejszych kawiarniach. Później on zaprosi ją do restauracji ze stołami nakrytymi obrusami w czerwoną kratkę, w centrum Londynu, a ona stwierdzi: „To miejsce bardzo przypomina mi Francję z jej kawiarenkami”. Śmieją się i piją wino, i poznają gości przy sąsiednim stoliku, a potem jest noc, potem następny dzień, potem kolejny rok, i ona go rani albo on ją zostawia, i pojawia się smutek, a po nim ponownie poranek i wkrótce nastaje wiosna przyszłego roku.
A on nadal jest moim synem.
Po jakimś czasie spotyka inną dziewczynę — Dunkę, która go rozśmiesza, z czerwonymi policzkami i ze sztucznymi rzęsami, kochającą duńskie parówki i Tivoli. I on znów się zakochuje. Długo są parą, ona zachodzi w ciążę, przeprowadzają się do Oslo lub do Kopenhagi, mieszkają w szeregowcu, uśmiechają się i rodzi im się jeszcze jedno dziecko, a potem się rozwodzą i on wraca do Oslo, rzadko widuje dzieci, ale one są już na tyle duże, że mogą latać samolotem bez nadzoru, i odwiedzają go w co drugi weekend, a on lata do nich, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Tyle że jest mu ciężko. Źle się z tym czuje. Potem jednak poznaje w pracy Lisbeth Danielsen, ona również jest po rozwodzie, z dwojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa, i przeprowadzają się do Hadeland, bo być może to jej rodzinne strony, i ona zachodzi w ciążę, późną, ale wszystko dobrze się kończy. Bardzo dobrze żyje im się w Hadeland i często przyjeżdżają do Oslo, gdzie rodzeństwo z Kopenhagi spotyka się ze swoją małą przyrodnią siostrą.
Troje dzieci, a on jest moim synem.
Wnuki lubią być u mnie, pozwalam im bawić się moimi włosami, bawimy się w salon fryzjerski, podczas gdy on i Lisbeth mają czas, żeby wyjść do restauracji. Wybierają się tramwajem do centrum miasta, żeby świętować jego czterdzieste piąte urodziny, a ja stoję w oknie i za nimi patrzę. Śmieją się i wyglądają na szczęśliwych, Lisbeth ma na nogach buty na trochę zbyt wysokich obcasach, wygląda jednak elegancko, i chyba jest lekko wstawiona. On obejmuje ją, żeby nie upadła. Na pewno zaopiekuje się nią tej nocy, myślę. A on, w garniturze, patrzy w górę na dom, macha do mnie i śmieje się, i mruży oczy. Często to robi. Nawet wieczorem.
W mieście bawią się doskonale, zasługują na to. Dzień później wracają do Hadeland, gdzie trzymają na wsi kury i mają miłych sąsiadów, i ja umieram, a on radzi sobie bardzo dobrze, jego dzieci dorastają i przeprowadzają się do Francji, Londynu i domu szeregowego blisko innego miasta. Kury znoszą jajka, jemu niedługo stuknie osiemdziesiątka, a Lisbeth jest w domu opieki. Mija wiele lat, wydaje się, że sto, aż pewnego dnia on siedzi pod drzewem w ogrodzie, na ławce, i spogląda na jezioro, mrużąc oczy. Jest późne lato, wieczór, ciepło, powietrze nieruchome. A jednak nie.
Wiatr? To był chyba podmuch wiatru? Lewa dłoń z przebarwieniami i obrączką dotyka szyi, pod drzewem, przed jeziorem, za życiem. Muszę zakładać wełnianą bieliznę, myśli.
Wstaje, chwiejąc się, zmysł równowagi już nie ten, co dawniej, lecz on radzi sobie, ma laskę, a poza tym opiera się również o drzewo. Lekki wiatr towarzyszy mu aż do domu, kiedy otwiera skrzypiące drzwi, potrząsając głową.
Dziwne. Bezwietrzny wieczór pod koniec lata, a jednak ten wiatr, który głaszcze go po szyi, jakby coś marudnego, troskliwego i wiecznie obecnego chuchało na niego.
Cytowany fragment pochodzi z książki Linn Skåber Dorosłość. Wyznania w przekładzie Mileny Skoczko-Nakielskiej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Książkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych: