Autorka ma rzadki dar tworzenia atmosfery grozy i niepokoju, wzbudzając u czytelnika irracjonalny lęk i sprawiając, że chcemy poznać źródło tych obaw - napisała o Magdalenie Zimniak Justyna Gul w recenzji powieści Pokój Marty. Magdalena Zimniak sięga głębiej, poruszając tematy związane z miłością trudną, społecznie nieakceptowaną, narkotykami, przemocą - w tym i gwałtem - czy dojrzewaniem. Jej bohaterowie to osobowości niezwykle złożone, a Eryk - znakomity nauczyciel, czuły kochanek, członek narkotykowego gangu, a nawet osobowość typu borderline - jest tego najlepszym przykładem. Śledząc wydarzenia, mamy możliwość poznać odmienne punkty widzenia, poznać tragiczne historie, zanurzając się w całym brudzie tego świata. Przekonujemy się także, jak silne tkwią w nas blokady i jak traumatyczne wydarzenia z przeszłości naznaczają teraźniejszość, czyniąc nas bardziej podatnymi na zranienia bądź po prostu złymi. Te zmiany wzorców zachowań, świadomie ignorowane przez otoczenie bądź też niedostrzegane na skutek zauroczenia, mogą osiągnąć punkt, po przekroczeniu którego nie ma już odwrotu.
Zachęcając do sięgnięcia po książkę i po jej recenzję, prezentujemy trzeci odcinek powieści Pokój Marty, której kolejne fragmenty publikujemy w każdy weekend.
Pierwszy odcinek przeczytacie tutaj.
Drugi odcinek znajdziecie pod tym adresem.
2
Karol został w salonie. Jego gabinet wprawdzie był urządzony na piętrze, ale nie zainstalował tam jeszcze komputera. Rozłożył więc po prostu laptop. Trzymał teraz palce na klawiaturze, ale był bardzo daleko od pisanej książki. Czuł obecność Joasi. Ona naprawdę się cieszyła. Odganiał natrętną myśl, że znowu coś sobie wmawia. Twarz mu stężała. Musiał po raz kolejny przeżyć śmierć żony, ale najpierw jak zwykle przychodziło wspomnienie ostatniego poranku przed jej wyjazdem. Pokłócili się, z pewnością o jakąś bzdurę, później już nie potrafił przypomnieć sobie powodu. Atmosfera była nerwowa, bo Joasia panikowała, że się spóźni i najprawdopodobniej miała do niego pretensje, że jej nie pomaga. Hamulce puściły, kiedy Marta wyszła do szkoły. Zaczęli krzyczeć. Ile czasu można jednak wrzeszczeć? Karol ostentacyjnie usiadł przy biurku i włączył komputer. Wstukiwał jakieś pozbawione sensu wyrazy, bo myśli nie układały się logicznie. Joasia stanęła w drzwiach zupełne spokojna. Najwidoczniej ją też zmęczyła zbyt głośna wymiana zdań.
– Wyjeżdżam – powiedziała smutno.
Karol nawet się nie odwrócił, udając, że pisze.
– Yhmm – mruknął. – To cześć.
Był wściekły, może nawet bardziej niż przed chwilą. Oto cała ona: najpierw prowokuje awanturę, a potem oczekuje czułego pożegnania. Pamięć podsuwała wszystkie momenty, kiedy jej ustępował, kiedy przepraszał, nie znajdując w sobie winy. Dlaczego cały czas miało być tak samo?
– Kocham cię. – Jej głos zrobił się jeszcze smutniejszy.
Oho, stosowała swoje sztuczki, żeby zmusić go do padnięcia przed nią na kolana. Wyjeżdżała w końcu tylko na jeden dzień, z pewnością nie zaszkodzi, jak przemyśli swoje zachowanie.
– To dobrze – odpowiedział, pochylony nad klawiaturą. – Miłej konferencji.
Przez chwilę jeszcze stała niezdecydowana, po czym położyła dłoń na klamce i wyszła. Nie podszedł do okna, ale wstał. Nie potrafił powstrzymać się przed patrzeniem z daleka, jak wsiada do samochodu i rusza. Kiedy ponownie siadał przy biurku, złość minęła. Przypomniał sobie jej smutny głos i wahanie przy drzwiach. Czekała na jego wyznanie czy choćby czuły gest. Co za idiota z niego.
– Kocham cię – szepnął i nagle przejął go lodowaty strach. To nie było poczucie winy. Zapragnął zamknąć żonę w uścisku lub przynajmniej z nią porozmawiać. Dlaczego nie zdecydował się kupić telefonów komórkowych? Jestem cholernym dupkiem, pomyślał, próbując zagłuszyć jakąś inną myśl, nie dać jej się zwerbalizować. Chodził w tę i z powrotem po mieszkaniu i nie mógł na niczym się skupić.
Coś trzeba było zrobić. Postanowił urządzić uroczysty obiad na przyjazd Joasi. Wyszedł z domu i zapomniał o strachu. Kupił produkty i świece. Marta wróciła i wspólnie przygotowywali posiłek. Był palantem, cholernym egoistą, ale wiedział, że Joasia mu wybaczy. Istniała między nimi niemal metafizyczna więź, która sprawiała, że tego rodzaju zachowania szybko odchodziły w zapomnienie. Nie widział jej zaledwie parę godzin i już tęsknił. To nic, że w pierwszym momencie najprawdopodobniej zobaczy w jej oczach chłód.
Nigdy już nie zobaczył jej oczu, chłodnych czy ciepłych, rozjaśnionych radością czy przyciemnionych gniewem. Wiele tysięcy razy powtarzał, że ją kocha, ale wcale nie miał pewności, czy ona to słyszy. Nieodmiennie za to wracała pamięć o poranku, kiedy nie chciał tego powiedzieć.
Odebrał telefon zawiadamiający o śmierci żony, zadzwonił do szwagierki, żeby przyjechała zająć się Martą, a potem do siostry, żeby zawiozła go na miejsce wypadku, gdzie mieli zidentyfikować ciało. Wtedy ostatni raz widział twarz żony. Wyglądała jak pogrążona we śnie. Dotknął lekko jej policzka, jakby mając nadzieję, że się obudzi. Była już gdzieś, gdzie nie miał dostępu. Podpisał dokument, upoważniając firmę pogrzebową do transportu zwłok, po czym siostra odwiozła go do domu. Proponowała, że wejdzie, ale podziękował. Przytuliła go, coś jeszcze mówiła, lecz nie słuchał. Chciał, żeby poszła sobie jak najszybciej. Wszedł na klatkę i poczekał, aż odjedzie, po czym ponownie wyszedł w ciemną noc. „Zwłok” – wyszeptał, przypominając sobie treść upoważnienia. Nie byłby w stanie powiedzieć, w jaki sposób trafił później do jakiejś speluny. Pił, zadowolony, że otaczają go menele, sami ledwie przytomni. Spojrzał na towarzysza przy stoliku.
– Nie powiedziałem żonie, że ją kocham.
Tamten beknął.
– E, koleś, jeszcze to zrobisz – powiedział pobłażliwie. – Bab nie należy rozpuszczać.
– Ona wyjechała – wyszlochał Karol na ramieniu tamtego.
Towarzysz poklepał go po plecach.
– Wróci – uspakajał. – One zawsze wracają.
Karol łkał jeszcze chwilę, po czym podniósł się i wyszedł, zataczając się na wszystkie strony. Nie potrafił wyjaśnić, że jego żona nie wróci, bo stamtąd, dokąd wyjechała, nie ma powrotu. To, co wróci do Warszawy, nazywa się zwłokami.
Opadł na ławkę w parku.
– Kocham cię! – zawołał.
Może to głośne wyznanie dotrze tam, gdzie ona jest. Jeśli jest.
– Cicho – dobiegł głos zza krzaków. – Tu się nie drze mordy, tu jest miejsce publiczne.
Ignorując coraz silniejsze zawroty głowy, przeniósł się do drugiego parku.
– Kocham cię – powtarzał szeptem całą noc. Nic się nie zmieniało.
Rano zwymiotował, a zaraz potem poszedł do monopolowego. Wrócił do parku i znalazł ławkę na uboczu. Nie zamierzał jeszcze iść do domu i rozmawiać z kimkolwiek. Pił, częstując spragnionych parkowiczów. Każdy dzień był podobny. Czasem dzwonił do siostry, żeby poinformować, że wciąż ma mnóstwo spraw do załatwienia.
Dopiero wieczorem przed pogrzebem wypił mniej, żeby móc dojść na ceremonię. Wrócił na noc do domu, nawet się wykąpał i pokiwał głową, kiedy siostra wskazała wyjęty z szafy garnitur.
Z pogrzebu nie pamiętał nic oprócz ostrego bólu, kiedy patrzył na trumnę spuszczaną do grobu. No nie, nie tylko to. Przypominał sobie jeszcze mdły, duszący zapach własnego ciała. Dzień był upalny, jego elegancki garnitur zbyt gruby, dezodorant nie dawał rady. Kondolencje jakoś przetrwał, ale później podziękował rodzinie za troskę i powiedział, że doskonale dadzą sobie z Martą radę. Nie był pewien, w jaki sposób wrócili do domu, chyba taksówką. Weszli do mieszkania. Odór własnego ciała nie wydawał się już tak dokuczliwy. Zapytał córkę, czy nie jest głodna, a kiedy pokręciła głową, zniknął w swoim pokoju. Sypialnię opuszczał od czasu do czasu, kiedy przypomniało mu się, że trzeba odgrzać Marcie coś do jedzenia. To z pewnością nie tak. Musiał przecież korzystać z toalety, może nawet umył się parę razy, ale robił to bezwiednie.
Oprzytomniał dopiero po rozmowie z wychowawczynią Marty. Rzucił alkohol i chociaż powrót do normalnych zajęć niekiedy wydawał się ponad siły, udało się. Nie pamiętał jednak żadnego wieczoru, żeby nie powiedział żonie: „Kocham cię”.
– Kocham cię – powtórzył teraz.
Dzisiaj to, że Joasia go słyszy, wydało się bardziej prawdopodobne. Wyciągnął z portfela jej zdjęcie.
– Kocham cię – powiedział jeszcze raz.
Pamięć o niej wciąż bolała, ale w jakiś nowy, słodki sposób.
– Słyszysz – szepnął.
Uśmiechnął się, jakby poczuł dotknięcie palców Joasi. Ponownie zabrał się do pisania. Był niemal szczęśliwy. W pewnym momencie, kierowany niewytłumaczalnym impulsem, odwrócił się i spojrzał na psa. Grom uniósł łeb i nastawił uszu, jakby nasłuchiwał. Karol zmarszczył brwi.
– Grom! – zawołał cicho. – Co jest, piesku?
Pies podbiegł do pana i ułożył się u jego nóg. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
Marta wciąż wpatrywała się w zdjęcie matki, kiedy drzwi się otworzyły. Niespiesznie odłożyła fotografię na biurko i podniosła wzrok. Wszedł ojciec. Wyglądał zupełnie inaczej niż pół godziny temu, kiedy mówiła mu „dobranoc”. Miał twarz bladą, zmęczoną, a oczy... Marta aż stłumiła okrzyk. Było w nich nieludzkie cierpienie, równe temu, jakie widziała po wypadku, a zarazem szaleństwo, zapowiedź katastrofy.
– Tato, co się stało? – szepnęła z trudem. Serce biło ciężko, bała się. Pierwszy raz bała się własnego ojca.
Karol jakby jej nie słyszał. Patrzył na nią, ale Marta miała wrażenie, że widzi coś innego.
– Przepraszam – powiedział w końcu jakimś nieswoim, złamanym głosem i wyszedł.
Marta leżała jeszcze chwilę oniemiała, przerażona, po czym przemogła się, wstała i zbiegła na dół.
Ojciec siedział przy komputerze i pisał. Podniósł na nią oczy i uśmiechnął się. To był jego normalny uśmiech. Dziewczyna jednak nie odetchnęła z ulgą. Musiała wyjaśnić sytuację sprzed chwili.
– Co, kochanie? – zapytał.
– Dlaczego wyglądałeś tak dziwnie, kiedy byłeś u mnie przed chwilą?
– Słucham? Nie byłem u ciebie, piszę cały czas.
Marta stała, nic nie rozumiejąc.
– Nie było cię u mnie? – powiedziała wolno.
– Nie, kotku, chyba coś ci się przyśniło.
Przyśniło jej się? Była pewna, że nie spała. Z drugiej strony, jak mogła to wytłumaczyć?
Karol patrzył na nią ze zdziwieniem i wyrazem niepokoju w oczach.
– Dobranoc, tato. – Pocałowała go w czoło i wróciła do swojego pokoju.
Karol nie mógł już skoncentrować się na pisaniu. Przed chwilą rozmawiał z Martą lekko, ale bał się. Córka wyglądała na przerażoną, a jej oczy obudziły wspomnienie dawno zagrzebane w niepamięci, wspomnienie oczu babci. Otrząsnął się, żeby o tym nie myśleć. Po co miałby babrać się w przeszłości? Choroby umysłowe być może rzeczywiście są dziedziczne, ale przecież minęło już tyle czasu. Żadne najlżejsze oznaki nie ujawniły się u jego matki czy jej rodzeństwa, on sam ani jego siostra nigdy nie mieli problemów ze zdrowiem psychicznym, a Marta to przecież czwarte pokolenie. Nic specjalnego się nie stało. Co wywołało aż taki niepokój? Marta zmęczyła się przeprowadzką, była podniecona rozmową o własnych wierszach, zasnęła i miała jakiś realistyczny sen. Co w tym dziwnego? Nieodróżnianie jawy od snu nie jest dziwne? Wstał gwałtownie, potrącając myszkę. Każdemu może się zdarzyć. Żaden objaw. Przeszedł na werandę. Rześkie powietrze przywróciło spokój, ale Karol miał wrażenie, że to Joasia ponownie położyła rękę na jego ramieniu, wyciszając lęk. Pies wybiegł za nim i teraz szturchał go nosem, przypominając o swojej obecności.
– Dobry piesek. Dobry Grom – powtarzał Karol. – Tu nam będzie jeszcze lepiej, zobaczysz.
Grom był psem po tak zwanych przejściach, chociaż obecnie wyglądał na bardzo szczęśliwego.