Trzeba było tyle pić? Fragment książki „Kartoteka Pitera P."

Data: 2021-05-04 11:31:39 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Każdy ma swoje sekrety. Gdy spokojnym miasteczkiem wstrząsa zbrodnia, na jaw wychodzą od dawna skrywane winy…

Obrazek w treści Trzeba było tyle pić? Fragment książki „Kartoteka Pitera P." [jpg]

Paweł lubi nocne wędrówki. Jego świat to Aureolia – podwarszawska miejscowość, nad którą góruje nigdy nieukończony betonowy kościół z Chrystusem z Rur na fasadzie. W sklepie całodobowym u Blondyny wartę pełnią jej wierni klienci, a natchnione kazania wygłasza ksiądz-jąkała. Gdy Piter, kumpel Pawła, zostaje znaleziony martwy w kałuży krwi, leniwe życie mieszkańców Aureolii nagle nabiera rozpędu. Czy brutalne morderstwo ma związek z kartoteką pozostawioną na miejscu zbrodni?

Przesiąknięta dymem tanich papierosów historia kryminalna przenosi nas tam, gdzie grzech i świętość, zbrodnia i miłość spotykają się w budce z piwem. Śledztwo, które prowadzi na własną rękę Paweł, pozwala mu odkryć prawdę nie tylko o zabójcy, ale przede wszystkim o samym sobie.

Do lektury książki Jacka Wiśnickiego Kartoteka Pitera P. zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Kartoteka Pitera P. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

U Blondyny — mały drewniany warzywniak, pomalowany farbą olejną, który zawdzięczał swoje istnienie tylko przyznanemu kilka lat temu pozwoleniu na handel alkoholem, był jeszcze otwarty. Wejście otaczały sterty pustych skrzynek i kartonów. Wyglądało to jak ufortyfikowana brama. Niezależnie od pory dnia i roku strzeżona była przez kilku mężczyzn. Podeszliśmy bliżej. Dziś na warcie stali: Wysoki Franek, Anuż — grabarz, pan Kszykszy, a pod siatką, kilka kroków dalej, próbując odpiąć rozporek, chwiał się Taksiarz.

— O! — powiedział na nasz widok Franek, wkładając paluch do ust, jak zawsze, kiedy był pijany.

— Dobry — odpowiedzieliśmy na mętne spojrzenia.

W środku, w świetle zwisającej z sufitu żarówki w czerwonym kloszu, majaczyły na wpół puste skrzynki, w których dawało się rozpoznać podeschnięte warzywa i owoce. Ze stojącego w kącie regału zwisała kiść brązowych bananów i napoczęty warkocz czosnku. Obok zepsutej zamrażarki na lody stała beczka pełna aromatycznych ogórków. Wysoko na półce, obok wystawy butelek i puszek po piwie, grał mały, czternastocalowy telewizor. „M jak miłość”.

— Cześć, chłopcy. To, co zwykle? — spytała, nie odrywając oczu od ekranu blond ekspedientka, która wojnę z okoliczną konkurencją wygrała dzięki swojej bezpośredniości, osobistym kontaktom z klientelą i obfitemu biustowi. Wszystko to pozwoliło jej na zdobycie niezbyt może wielkiego, ale wiernego kręgu pretorianów, czyli „chłopców”, jak zwykła ich nazywać. Żeby prowadzić monopolowy, niewątpliwie trzeba mieć specjalne zdolności, a nie każdy je posiada. Blondyna była jedną z tych nielicznych.

— Weźcie sobie popitę. Dwadzieścia dwa dwadzieścia — powiedziała, zawijając pół litra w papier.

— Pamięta pani Grotowskiego? — spytałem. W telewizorze właśnie przewijały się napisy końcowe, więc ekspedientka z czystym sumieniem mogła odwrócić wzrok i po raz pierwszy tego wieczora jej wielkie, obmalowane kredką oczy zatrzymały się na mnie.

— Mieszkał po sąsiedzku. Wpadał tu postać z chłopcami. A co?

— To wie pani, że nie żyje?

— Wiem. Przecież oni — wskazała głową cienie za drzwiami — przychodzą tu od stypy. Wypłynęli w rejs i nie mogą dopłynąć. Swoje lata miał, swoje przeżył. Chwalił się, że pierwszą studnię to jeszcze jakiemuś hrabiemu kopał. No i ostatnią też podobno. Zajechał do mnie ze dwa tygodnie temu po ćwiartkę, bo on, zanim się brał do wiercenia, musiał ziemię ochrzcić. Tak mówił. Chłop z dziewięćdziesiąt lat miał. Jak on pierwsza studnię chrzcił, to tu jeszcze nic nie było. Całe miasto Grotowski chrzcił, bo to przecież tyle lat jedyny specjalista był. No i mówi, że jedzie tam, gdzie kiedyś pałac stał, kopać, bo nowe domy postawili. Zajechał tą swoją nysą, co to ją parę tygodni temu Ziuta puściła za litra i dwa wina. Wiem, bo u mnie targu dobijali. Ja wszystko wiem, bo i tak do mnie trafiają prędzej czy później, jakbym jakimś rejentem była albo księdzem. Kiedy któryś się zabierze, to do mnie lecą zamiast do kościoła, strach w oczach, bo wiedzą, że blisko chodzi i do nich też przyjdzie, a wódka robi tak, że człowiek czasem wie, kiedy ma przyjść, i boi się bardziej, bo i nieraz po pijaku ją widział, jak przechodzi. Do mnie przychodzą „poradź, królowo”, a najlepiej to przytul jednego z drugim, do cycka najlepiej, i… — I długo jeszcze pewnie prowadziłaby swój monolog, może nawet przegapiłaby początek „Na Wspólnej”, gdyby nagle nie otworzyły się gwałtownie drzwi i do środka nie wtargnął Majnejmis. Dyszał ciężko, a pot spływał mu po śmiertelnie bladej twarzy. Z trudem łapiąc powietrze, próbował coś powiedzieć, ale nie udało się. Zrezygnowany usiadł ciężko na nieczynnej zamrażarce do lodów dawno nieistniejącej marki.

— Maniek… No i trzeba było tyle pić? — przerwała ciszę Blondyna. — Młody jeszcze jesteś, a już ją widziałeś? — spytała. Majnejmis pokręcił tylko głową, ujawniając swój egipski profil. Wciąż dyszał ciężko, ale powoli się uspokajał, jakby coś, co go goniło, nie mogło przekroczyć progu tej drewnianej budy, jakby pretorianie przy bramie ze skrzynek mieli moc, by powstrzymać nieproszonych gości.

— Ludzie, fak, ale jazda, fak — wydyszał wreszcie Majnejmis. — Fak. Nie piję już, kurwa, ni kropli, ni chuja. Wiecie… Wiecie, kto do mnie dzwonił przed chwilą?

— Krzysztof Ibisz — powiedział Kosior. — Skąd mamy wiedzieć?

— Stary, kurwa, człowieku, diabeł.

— Co?

— Diabeł. Szatan kurwa.

— Co chciał?

— Charczał.

— Tylko?

— Tylko? Tylko?! Ja czegoś takiego jak żyję nie słyszałem. Fak, panowie. Dajże ćwiartkę, bo zdechnę. Patrzcie, jak mi ręce latają…

— Masz setkę, powinno wystarczyć — powiedziała ze znawstwem Blondyna. — Niejednego już leczyłam, bo i jak lekarz też dla nich jestem. Pięć.

— Kurwa, men, panowie, ale głos miał, aż mnie trzęsie…

— Pięć złotych.

— Nie mam. Zapisz.

— Wkład się skończył. Nie ma, to nie ma.

— Help, chłopaki, plis — zwrócił na nas swoje ciemne spojrzenie Majnejmis i wiedzieliśmy już, że ulegniemy i sfinansujemy jego terapię od demonów, i jeszcze dziś wieczór przepłoszymy złe kłębiące się za murami budy. Zaczęliśmy szukać w kieszeniach drobnych, kiedy nagle ciałem Majnejmisa wstrząsnął spazm. Znów pobladł i rzucił się, jak kiedyś Taksiarz w ataku padaczki, a nas dobiegł przytłumiony głos piosenkarza: „Czarne oczy, widzę czarne oczy…”.

— Czizus, fak, panowie! — krzyknął Majnejmis, wyciągając ku nam dzwoniący i wibrujący telefon. Znowu numer zastrzeżony! Znowu on!

— Uspokój się. Odbierz. Daj na głośnik — dyrygował Kosior, który nigdy nie tracił głowy.

Drżącą ręką Mariusz Maj, zwany też Mańkiem oraz Majnejmisem, wcisnął przycisk. Wszyscy zamarliśmy w oczekiwaniu, a Blondyna wyciszyła telewizor, tak że słychać było tylko buczenie żarówki. Pochyliliśmy się jeszcze bardziej.

— Nic — ocenił Kosior.

— Chrchreechr! — Głos w komórce brzmiał, jakby pochodził z innego świata, ciarki rzeczywiście przechodziły po plecach.

Kosior błyskawicznym ruchem chwycił telefon i wrzucił go do stojącej w cieniu beki z kiszonymi ogórkami, których woń była nierozerwalnie złączona z tym miejscem, zaś ogórki oraz sprzedawany na kubeczki sok o właściwościach leczniczych słynęły w całym mieście. Okazało się, że ich dobra moc leczy też telefony z piekieł. Głos zamilkł.

— To po diable.

— Dzięki — powiedział po chwili niepewnie Majnejmis. — To macie te pięć złych?

Książkę Kartoteka Pitera P. kupić można w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Kartoteka Pitera P.
Jacek Wiśnicki0
Okładka książki - Kartoteka Pitera P.

Każdy ma swoje sekrety. Gdy spokojnym miasteczkiem wstrząsa zbrodnia, na jaw wychodzą od dawna skrywane winy… Paweł lubi nocne wędrówki...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje