Pokusa, zew zmysłów i szansa na nową miłość. Okrutna prawda, która na zawsze zmieni życie dwojga ludzi.
Venetia Aston-Montagu uciekła do najbardziej urzekającego miasta Włoch, by pracować w firmie architektonicznej i zapomnieć o utraconej miłości. Przez ostatnie dziesięć lat budowała fortecę wokół swego serca, jednak jej mury zaczynają się kruszyć, kiedy pewnej nocy podczas karnawału ratuje ją przed zamaskowanymi napastnikami tajemniczy nieznajomy, Paolo Barone. Uwodzicielski Paolo niesamowicie pociąga Venetię. Choć ma opinię Don Juana i krążą plotki, że trzyma w rezydencji kochankę, Venetia nie potrafi stłumić rodzącej się pomiędzy nimi namiętności. Kiedy dostaje zlecenie związane z renowacją wspaniałego domu, który Paolo kupił na toskańskiej prowincji, musi zmierzyć się nie tylko z rywalką, lecz także z groźnym hrabią i ciemnymi siłami czającymi się w mroku, które są gotowe na wszystko, by stanąć pomiędzy nią a Paolem.
Czy Venetia może wierzyć, że miłość zwycięży, że pokona nawet jej własne demony? Czy pilnie strzeżony, szokujący sekret Paola rozdzieli ich na zawsze?
Do lektury powieści Echa miłości, której autorką jest Hannah Fielding, zaprasza London Wall Publishing. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Echa miłości:
Rozdział 1
Karnawał w Wenecji, rok 2000
Zegar właśnie wybijał północ, kiedy Venetia przechodziła obok wielkiego osiemnastowiecznego lustra wiszącego nad kominkiem w holu. Instynktownie spojrzała na nie i serce jej zamarło. W świetle płomieni dostrzegła, że on znów się pojawił, niczym duch. Oparty o ścianę po przeciwległej stronie mrocznego wnętrza, nie spuszczał z niej wzroku, przypatrując się jej zza czarnej maski. Naprawdę był jak duch, bo kiedy się obejrzała, zniknął.
Przebiegł ją dreszcz. Miała wrażenie, że słyszy głos niani Horren. Przypomniały się jej dziwne celtyckie przesądy, o których opowiadała jej ta pochodząca ze Szkocji guwernantka. Szczególnie jeden: „Wyłącz światło i popatrz w lustro w świetle ognia w kominku o północy w przeddzień środy popielcowej – szeptała stara kobieta wrażliwej dziewczynce o bujnej wyobraźni, Venetii. – Jeśli za własnym odbiciem dostrzeżesz inną twarz, to będzie należała ona do miłości twojego życia, do mężczyzny, którego pewnego dnia poślubisz”.
Czy właśnie to przydarzyło się teraz Venetii? Czy ten obcy to miłość jej życia?
Bzdury – zganiła się w duchu i roześmiała do swojego odbicia. – Czyś ty zwariowała? Czy tamta nauczka ci nie wystarczy? Kilka lat temu dała się zwieść takim bajkom i tylko zrobiła sobie krzywdę. Teraz nie była już taka głupia. A jednak nie odeszła. Nachyliła się do lustra, w którym odbijała się jej blada, zaskoczona twarz oświetlona mogotliwymi płomieniami i nagle zalały ją ciepłe fale wspomnień o dawnej miłości. Przez chwilę straciła poczucie, gdzie jest. Miała wrażenie, jakby znalazła się w centrum wszechświata i obserwowała, jak koło czasu cofa się o dziesięć lat.
Gareth Jordan Carter. Judd. To było zdrobnienie od Jordan, wybrane przez Venetię, która nie znosiła imienia Gareth, a Jordan też nie za bardzo się jej podobało. Judd był jej pierwszą miłością i zdaniem Venetii ostatnią. Była wtedy młoda i niewinna. Miała zaledwie osiemnaście lat. Dziś, jako dwudziestoośmiolatka, uważała się za kobietę wyemancypowaną, która nie da się omamić niebezpiecznym mrzonkom o wielkiej namiętności, choćby wydawały się nie wiem jak kuszące. Zapłaciła wysoką cenę za naiwność i spontaniczny poryw serca.
Próbowała otrząsnąć się z dręczących ją rojeń. Jej myśli powędrowały znów ku zamaskowanemu nieznajomemu – a, ściślej mówiąc, niemal nieznajomemu mężczyźnie.
Ich krótkie spotkanie nastąpiło w pierwszy wieczór il Carnevale di Venezia, dziesięć dni wcześniej.
* * *
Dochodziła siódma trzydzieści i sklepy zaczynano już zamykać. Wiatr, który wiał przez cały dzień, zelżał. Drzewa tonęły w delikatnej mgiełce, jakby wszystko nieco bardziej oddalone znajdowało się za muślinowym welonem. Wilgotne powietrze zastygło w ciszy.
Venetia zawiązała mocniej pasek palta na szczupłej talii i podniosła futrzany kołnierz, żeby osłonić szyję. Pospiesznie ruszyła w kierunku mostu Rialto z placu Świętego Marka. Dźwięk jej kroków na bruku niósł się głośnym echem na opustoszałej ulicy. Chciała wsiąść do vaporetto docierającego kanałami do Palazzo Mendicoli, gdzie mieszkała. Po drugiej stronie, na chodniku, przemykali nieliczni skuleni przechodnie. Na granatowych wodach szerokiego Canale Grande nie było wielkiego ruchu.
Nagle dostrzegła dwie postacie wypadające na nią z mroku. Miały na sobie karnawałowe peleryny. Nie widziała twarzy, w ich miejscu ziała złowieszcza pustka. Spod opończy jednej z upiornych postaci wyłoniła się nagle dłoń, która chwyciła torebkę Venetii. Zdrętwiała z przerażenia dziewczyna próbowała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Z całych sił trzymała torebkę wiszącą na skórzanym pasku na ramieniu, a jednocześnie próbowała unieść kolano, żeby kopnąć napastnika w krocze, jednak złodzieje byli dobrze przygotowani. Jeden z nich przytrzymał ją od tyłu ręką za szyję, drugi wyciągnął nóż.
Kiedy już miał przeciąć pasek torebki, jak spod ziemi pojawiła się trzecia postać. Ktoś potężny, wysoki błyskawicznie uderzył pięścią napastnika. Ten stracił równowagę i z jękiem bólu zatoczył się do tyłu, potykając się o swojego wspólnika, który zaklął, po czym obaj runęli na ziemię. Kiedy tylko zerwali się na nogi, pognali co tchu przed siebie i rozpłynęli się w szarej mgle.
– Va tutto bene, wszystko w porządku? –Do oszołomionej Venetii dotarło zadane miękkim barytonem pytanie. Mężczyzna patrzył z niepokojem w jej wielkie bursztynowe oczy.
– Tak, tak, tak sądzę – szepnęła, odruchowo sięgając dłońmi do szyi.
– Coś się pani stało?
– Nie, nie, jestem tylko trochę roztrzęsiona, dziękuję.
– Pani drży. To musi być szok. Powinna się pani napić czegoś ciepłego. O, tam jest cafeteria, gdzie można dostać najlepszą gorącą czekoladę w Wenecji. To tylko parę kroków stąd. Dobrze pani zrobi.
I nie czekając na jej odpowiedź, wziął ją pod ramię i poprowadził wąską ulicą.
Venetia miała nogi jak z waty. Zęby jej szczękały.
– Dziękuję – szepnęła, nadal nie mogąc złapać tchu. Serce jej waliło. Posłusznie ruszyła z wysokim, barczystym wybawcą, który najwyraźniej wziął sprawy w swoje ręce.
W ten sposób dopada nas przeznaczenie, uderza niczym grom z jasnego nieba, paraliżując zmysły, a my poddajemy się mu nieświadomi burzy, jaką wywoła jego niszczycielska moc.
Zajęli miejsca przy stoliku w rogu zatłoczonej kawiarni. Milczeli. Panował zbyt wielki gwar, by rozmawiać, a Venetia była wyczerpana, więc tylko przyglądała się mężczyźnie siedzącemu naprzeciw niej i słuchała muzyki – z głośników płynęła właśnie nostalgiczna piosenka Miny z 1960 roku Il Cielo in una Stanza, niesamowicie romantyczny hit, typowo włoski, grany jako klasyk w całym kraju.
Anioł stróż Venetii przypominał bardziej Lucyfera niż zesłańca niebios, z tymi ognistymi niebieskimi oczami, które wydawały się szokująco jasne na tle jego ciepłej opalenizny i zmrużone lekko pod gęstymi, ciemnymi brwiami, kiedy się uśmiechał. Wpatrywały się teraz w nią uważnie. Nie potrafiła rozszyfrować ich wyrazu. Zmieszana nie była w stanie oderwać od nich wzroku. Miała wrażenie, że spogląda w toń wody skrzącej się w blasku słońca.
Smagłą twarz charakteryzowały mocne, męskie rysy. Gęste, kruczoczarne błyszczące włosy były sczesane do tyłu z szerokiego czoła. Nie był klasycznie przystojny, miał zbyt pobrużdżoną twarz, ale robił wrażenie, emanując kontrolowaną siłą, jak ktoś, kto przywykł sam o wszystkim decydować i nie da się łatwo przekonać ani zwieść sentymentom. Twardy człowiek. Jednak jego surowość łagodziło lekkie uniesienie kącików pełnych ust, jakby zaraz miał się roześmiać. To, a także dołek w brodzie, nadawało jego twarzy łobuzerski wyraz, który wydał się Venetii atrakcyjny.
Kelner przyniósł filiżankę gorącej czekolady, podwójne espresso i talerz biscotti, które – jak zaznaczył – były con i complimenti della casa. Wybawca Venetii najwyraźniej był tu stałym klientem.
Wypiła kilka malutkich łyczków gęstego, gorącego napoju. Czując jego ciepło w gardle, a potem w żołądku, odzyskała trochę sił i nabrała kolorów.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej.
– Lepiej?
Skinęła głową.
– Dziękuję, bardzo pan uprzejmy. Uśmiechnął się szerzej.
– Miło mi, signorina. To wielka przyjemność pomóc pięknej damie. Jestem Paolo Barone, do usług.
Venetia pracowała we Włoszech od trzech lat jako architekt wnętrz w firmie swojej matki chrzestnej i przywykła już do szarmanckich manier i uroku tutejszych mężczyzn. Ich komplementy wydawały się jej sympatyczne, a czasem zabawne, ale nigdy nie brała ich zbyt poważnie. Z Paolem Baronem było inaczej. Może przez szok i poczucie zagrożenia od razu poczuła do niego sympatię. Nie był już taki młody, ale nadal w kwiecie wieku, pewnie pod czterdziestkę. Jednak Venetia nie nawykła przyjmować zaproszeń od obcych. Więc pomimo niezwykłych okoliczności z rozmysłem nie nawiązywała rozmowy i, ku jej zaskoczeniu, on też nie próbował tego robić.
Uniosła obiema dłońmi do ust filiżankę, mając świadomość, że mężczyzna przygląda się jej z nieskrywanym zainteresowaniem. Zastanawiała się, czy próbuje ją rozszyfrować. Pomyślała, że na szczęście gorący napój dodaje rumieńca jej policzkom i to maskuje jej zmieszanie. Łyknęła trochę za szybko i ostudziła wargę koniuszkiem języka. Zdając sobie z tego sprawę, znów zerknęła na niego. W jego spojrzeniu pojawiło się coś nowego, co kazało jej natychmiast spuścić oczy.
Kiedy dopiła czekoladę, Paolo uśmiechnął się do niej.
– Andiamo? Idziemy? – zapytał, przekrzywiając głowę i przypatrując się Venetii.
Błyszczące orzechowe oczy ze złotymi plamkami odpowiedziały mu uśmiechem spod długich rzęs, które były zaskakująco ciemne przy kasztanowych włosach.
– Tak. Dziękuję za czekoladę. Rzeczywiście to najlepsza czekolada, jaką piłam w Wenecji.
Pomógł jej włożyć płaszcz, unosząc jej cudowne długie loki nad futrzany kołnierz. Mając metr siedemdziesiąt, Venetia nie była niska, ale kiedy stanął przed nią i zaczął zapinać jej guziki, zauważyła znowu, jak bardzo góruje nad nią wzrostem. Miał silne, męskie dłonie. Ogarnęło ją dziwne wrażenie, że ta sytuacja to dla niej nic nowego, jakby pomagał się jej ubierać już nieraz przedtem. To uczucie było nieco żenujące. Jego opiekuńczość miała w sobie coś intymnego, nie pasowała do obcego człowieka. Venetia cofnęła się i zaśmiała nerwowo.
– Dziękuję, to nie było konieczne.
Popatrzył na nią, jakby zaskoczyły go jej słowa, a ona spuściła wzrok, z jakiegoś powodu niezdolna wytrzymać palącego spojrzenia jego oczu, teraz ciemnych jak nocne niebo. Po chwili uśmiechnął się i otworzył jej drzwi.
– A przy okazji… Nie wiem, jak się pani nazywa – powiedział, kiedy wyszli w nocną mgłę i ruszyli w stronę Canale Grande.
– Venetia. Venetia Aston-Montagu. Uniósł czarną brew.
– Bardzo romantyczne imię. Venetia… jak nasze piękne miasto. Ale nie jest pani Włoszką? Choć mówi pani po włosku idealnie.
Roześmiała się.
– Dziękuję za komplement! Nie, tak naprawdę jestem Angielką, ale imię wybrała mi matka chrzestna, która jest wenecjanką. Była najlepszą przyjaciółką mojej matki i nalegała, żebym uczyła się włoskiego.
– Jest więc tu pani na wakacjach?
– Nie. Mieszkam w Wenecji.
– Niedaleko stąd?
– Nie. W dzielnicy Dorsoduro. Muszę złapać vaporetto, bo wejście do budynku, w którym, mieszkam jest przy Canale Grande.
– Mam łódź przycumowaną ulicę dalej. Dorsoduro jest po drodze. Z przyjemnością panią podrzucę.
– Nie, dziękuję. Już zadał pan sobie dość trudu.
– Jest późno, a na wieczór zapowiadano śnieg. Vaporetto będzie pewnie niemal puste. Nie chciałbym, żeby stała się pani jakaś krzywda, signorina. Podwiozę panią.
Mówił cicho, władczym tonem. Chciał wziąć ją za łokieć, ale cofnęła się gwałtownie.
Propozycja była kusząca, jednak Venetia nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Ten nieznajomy robił się trochę zbyt natarczywy. Była wdzięczna, że zaprosił ją na czekoladę, żeby pomóc jej się uspokoić. Ale pamiętała wrażenie, jakie odniosła, kiedy zapinał jej płaszcz. Nie miała zwyczaju dawać się podrywać.
– Nie, naprawdę, dziękuję bardzo. Często korzystam z vaporetto. To całkiem bezpieczne.
Paolo nie nalegał i przez resztę drogi szli wąskimi, krętymi uliczkami w milczeniu. Venetia każdym nerwem czuła bliskość tego mężczyzny.
Panował przejmujący chłód. Świszczał wiatr, a nad Wenecją wisiała groźna warstwa białych chmur. Kiedy dotarli na przystanek komunikacji wodnej, zaczęły opadać pierwsze płatki śniegu. Po delikatnie falującej wodzie przemknęło kilka gondoli. Stalowe zakończenia ich dziobów rysowały się groźnie wśród gęstej mgły.
– Na pewno nie zmieni pani zdania? Zanosi się na śnieżycę i vaporetto może się spóźnić.
Popatrzył na nią z uprzejmym, ale ostrożnym uśmiechem, a ona poczuła ukłucie żalu, że zamierza go tak zdecydowanie odprawić.
Paolo uchronił się przed kolejną odmową, bo właśnie usłyszeli lekki terkot silnika zbliżającego się vaporetto.
– Jest mój środek lokomocji – oświadczyła wesoło Venetia.
– Zaraz będę w domu.
Łódź była już widoczna i po chwili ze stukotem przybiła do nabrzeża.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Echa miłości. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: